Premiera tygodnia – „Ikona”: W poszukiwaniu rosyjskiej duszy

Artykuł wyróżniony w XXI edycji Konkursu im. Krzysztofa Mętraka

„Gdzie znajduje się ludzka dusza?” – pyta na początku filmu „Ikona” sędziwy psychiatra, ordynator szpitala w dalekim Irkucku. Reżyser dokumentu – Wojciech Kasperski – próbuje odnaleźć jej cząstkę w twarzach tamtejszych pacjentów. Ich nieprzenikniony wzrok sugeruje, że spoglądają na inną niż doczesna rzeczywistość. Przekonanie, że oczy osób wyrzuconych na margines społeczeństwa – gromadzonych w przeludnionych szpitalach – są bramą do transcendencji, jest źródłem jedynej nadziei, jaka tli się w ukazanym świecie.

Inny punkt myślenia

Kamera skupia się na twarzach pojedynczych osób, jakby nawet w scenach rodzajowych chciała płytkim poziomem ostrości chwytać ludzkie portrety. Właśnie nieobecny wzrok, wykrzywione w niepokojącym uśmiechu lub skrajnej rozpaczy usta i policzki, po których skrycie spływają łzy interesują najbardziej dokumentalistę i jego operatora – Łukasza Żala. Ekipa filmowa weszła do zamkniętego świata osób chorych psychicznie na dalekiej Syberii tylko po to, by przyglądać się twarzom pacjentów. Nie szukają żadnej sensacji, nie krytykują złych warunków, nie zwracają uwagi na wzajemną agresję chorych czy opieszałość personelu. Traktują swoich bohaterów jak powierników tajemnicy, do której chcieliby się choć trochę zbliżyć.

Przewodnikiem po tej obcej i nieprzyjaznej rzeczywistości jest stary psychiatra, który nawet nie udaje, że potrafi uleczyć swoich pacjentów. Spogląda na nich jak na zamknięte na swój świat monady, których „punktu myślenia” przeniknąć nie sposób. Również dzięki jego osobie film został przeniknięty mistycyzmem kultury prawosławnej. Podglądana rzeczywistość nie tylko geograficznie znajduje się daleko od Zachodu. Wydaje się wciąż tkwić we wrażliwości przednowoczesnej, gdzie bardziej niż na racjonalność medycyny liczy się na siłę wiary. Słownik, którym posługuje się lekarz pochodzi z Cerkwi, a nie współczesnych podręczników do psychiatrii, dlatego większą władzę nad pacjentami wydaje się sprawować lokalny pop. W tym tradycyjnym świecie prawosławia to właśnie duchowny posiada narzędzia do leczenia dusz i władania nimi. Medyk, co sam przyznaje, jest bezradny wobec tajemnicy choroby psychicznej.

Czarny kwadrat

Według prawosławnej teologii ikona jest oknem otwartym na transcendencję – rzeczywistość boską, mistyczną, a przez to świętą. Dlatego posiada tak szczególny status w tamtejszej kulturze. Kasperski przeniósł doświadczenie pisania ikon na sztukę filmową, redukując głębię ostrości w taki sposób, by wydobyć z uchwyconego obrazu jedynie płaszczyznę ludzkiego portretu. Podobnie jak twórcy ikon, starał się zamknąć materialną rzeczywistość w dwóch wymiarach, by otworzyć ją na to, co niematerialne. Ten subtelny zabieg filmowy, momentami niezauważalny, spowodował, że „Ikona” również na poziomie obrazu zbliżyła się do wschodniej estetyki i nadała swoim bohaterom szczególnego statusu.

Ze względu na stan zdrowia portretowanych pacjentów, brak dostępu do ich sposobu myślenia i niemożliwość odkrycia tajemnic ich umysłów, Kasperskiemu bliżej do malarzy suprematystów niż pisarzy ikon. Kazimierz Malewicz swoim „Czarnym kwadratem na białym tle” nie tylko wskazał na możliwy kres malarstwa, ale przede wszystkim otworzył sztukę geometrycznej abstrakcji na transcendencję. Jego artystyczny gest wprost nawiązywał do wciąż żywej w kulturze rosyjskiej tradycji ikonicznej. Nie był on w żadnej mierze aktem nihilizmu czy negacji, lecz głęboko przemyślaną próbą reinterpretacji prawosławnej sztuki sakralnej w duchu malarstwa awangardowego. W bezprzedmiotowości, nicości i czystym wrażeniu, czym dla niego była abstrakcja, odnalazł to samo, co Andriej Rublow dostrzegł w dwuwymiarowej, pozłacanej twarzy anioła, napisanego zgodnie z restrykcyjnymi, świętymi wytycznymi. Bohaterowie Kasperskiego przypominają wspomniane abstrakcje. Ich twarze są nieprzeniknione, niewyrażające, można w nich zobaczyć zarówno nicość, jak i niedosięgalne sacrum.

„Niech się stanie głupim” –

– nawoływał św. Paweł tych, którzy chcieli posiąść mądrość bożą. Antyintelektualizm jest jedną z ważniejszych tradycji kultury prawosławnej, która zarezerwowała szczególne miejsce osobom wyrzuconym poza obręb społeczeństwa – niemym, ubogim, ale przede wszystkim szalonym. Wierzono, że takie osoby, nazywane jurodiwymi, posiadają szczególny kontakt z Bogiem i zaświatami. Byli swego rodzaju świeckimi pustelnikami, którzy choć żyli wśród ludzi, zawsze byli przez nich odtrącani i piętnowani jako obcy. Ich szaleństwo było święte, bo nieprzeniknione – abstrakcyjne jak czerń figury geometrycznej na pustym, białym tle.

Trudno nie zauważyć, że Kasperski sięga również po tę szczególną tradycję kultury rosyjskiej. Irkucki szpital wygląda jak przeludniony przytułek, w którym nie milkną pokrzykiwania i jęki. Wypełniają go ludzie wyrzuceni na margines, którzy w dawnych wiekach znajdowaliby swoje miejsce w klasztorach, kościołach i skalnych grotach. Dokumentalistę fascynuje w nich dokładnie to samo, co przez setki lat dostrzegali w jurodiwych mieszkańcy rosyjskich wiosek. Przyjmuje retorykę tamtejszego psychiatry, któremu bliżej do zatroskanego batiuszki, niż skoncentrowanego na kuracji lekarza. Przydzielanie leków jest jedynie rytuałem, który ma na celu wprowadzić rygor i pozór stałości w chaotycznym świecie chorych. Nikt z personelu, na czele z ordynatorem, nie wierzy, że w jakkolwiek sposób pacjentom można pomóc. Ich problem, zgodnie z wrażliwością prawosławną, lokują w nieuchwytnej, mistycznej duszy, a nie jak chcieliby nowocześni psychologowie w podświadomości czy fizycznej strukturze mózgu. Tym samym tropem podąża Kasperski, którego bardziej od fotografowanej materii interesuje sposób myślenia portretowanych ludzi – i to nie tylko chorych, ale wszystkich uwikłanych w ukazywaną rzeczywistość. Swoim filmem stara się zgłębić prawosławną mentalność. Jednocześnie sam korzysta z interpretacyjnych tropów, które pochodzą z tamtejszej kultury. Nakłada na obserwowaną i obserwowalną rzeczywistość kulturowy filtr, dzięki któremu zdaje się nie tyle widzieć więcej czy głębiej, ale z pewnością inaczej niż reprezentanci Zachodu.

Przyjęta perspektywa rzutuje również na sposób korzystania z rozwiązań dokumentalnych. Kasperski wydaje się korzystać z tradycji dokumentu obserwacyjnego, w którym minimalizuje się ingerencję w rzeczywistość i unika fabularyzowania. Jednak karabaszowskie „cierpliwe oko” spoglądało przez szkiełko obiektywu trzeźwo, Kasperski natomiast „czuje i wierzy”, a wraz z nim jego kamera, która jedynie pozornie koncentruje się na twarzach, a tak naprawdę zagląda przecież w niewyrażalną otchłań czarnego kwadratu dusz współczesnych jurodiwych. Warstwie obrazowej dokumentu znacznie bliżej do malarskiej, dwuwymiarowej deski ikony, niż głębi filmowego kadru. Kasperski porzucił racjonalność obserwacji na rzecz empatii i wiary, która upatruje nadziei nie w tym świecie.

W ten sposób doprowadził do zredukowania filmowego obrazu do poziomu symbolu. Dla dokumentalisty bohaterowie są istotni jedynie jako znaczący, którzy reprezentują znaczone – w tym wypadku tajemnicę dusz świętych szaleńców, którzy z powodu swojej psychicznej ułomności spoglądają na inną, mistyczną rzeczywistość. Portretowane osoby nie interesują reżysera jako ludzie z konkretnymi biografiami, uczuciami i historiami do opowiedzenia, w obiektywie Łukasza Żala przypominają raczej dwuwymiarowe postacie z ikonicznych desek, których malarskie opracowanie miało być jedynie symbolem ich faktycznej boskości.

Nadzorować i więzić

Współcześni jurodiwi irkuckiego szpitala mają więcej wspólnego ze swoimi odpowiednikami sprzed lat. Ich szaleńcza obcość nie tylko zdaje się otwierać ich wnętrza na wieczność, ale również przeraża maluczkich, którzy ich przepędzają, poniewierają i wyrzucają poza obręb swojego świata. Podopiecznymi psychologa-batiuszki są nie tylko osoby borykające się z problemami psychicznymi, ale również takie, dla których nie ma miejsca w świecie za murami. Trafiają tam osoby nadpobudliwe, agresywne, nadwrażliwe, ale również zwyczajnie niekochane, które dla bliskich mają wartość wysokości comiesięcznej renty, którą łatwiej przechwycić rodzinie, gdy podopieczni znajdują się w zakładzie.

Rzeczywistość fotografowanej placówki ma tyle samo wspólnego z cerkiewnymi kazaniami, co z tezami tekstów Michela Foucaulta. Mądry przewodnik po tajnikach dusz swoich pacjentów – miejscowy ordynator – jest świadomy, że świat urojeń i halucynacji, w którym żyją jego podopieczni jest raczej rzeczywistością alternatywną, a niekoniecznie patologiczną. Choć stawia siebie po stronie zdrowych, nazywając pacjentów chorymi, zdaje się nie nadużywać swojej (bio)władzy. Wystarczy, że robi to społeczeństwo, które znalazło w jego zakładzie przytułek dla wszystkich, którzy stanowią dla niego być może równie urojone zagrożenie. Władzę, powierzoną mu przez ludzi, dzierży jednak w swojej dłoni ordynator, który korzystając z mętnych procedur i posiadanej wiedzy, może decydować, kto wyjdzie na wolność, a kto pozostanie w izolacji być może nawet do końca życia.

Znamienne, że pacjenci tak często błagają lekarza, by zwolnił ich do domów i traktują zakład jak formę więzienia. Choć ich mieszkania wydają się puste, są symbolem wolności i intymności, której chorzy nie doświadczają w ośrodku. Pozbawieni miłości, godności, prywatności, a nawet nadziei, tęsknią do ciszy, normalności i najdrobniejszej czułości. Tego typu gesty urastają do rangi czynu miłosierdzia, które wywołują u obdarowanych mieszane uczucie zażenowania i wzruszenia. Realia ośrodka jawią się jako skrajnie nieprzyjazne, czego symbolem są nieustanne bójki, kradzieże i brud obdartych koszul nocnych, w których pacjenci chodzą na co dzień. Tylko momentami, gdy pacjentki pofarbują włosy, uczeszą się i ubiorą „cywilne” ubrania znika z ich twarzy piętno choroby, a pojawia przebłysk szczęścia spowodowany dotykiem przyjacielskiej dłoni, krótkiej rozmowy czy tańca do popularnej piosenki. W tych krótkich chwilach tamtejsze życie wydaje się znośne, ale tylko do czasu, gdy pojawi się w kadrze ponacinana ręka młodej dziewczyny, uświadamiająca, że dla wielu pacjentów jedyne wyjście z ośrodka wiąże się z ucieczką w samobójstwo.

***

Kasperski nie fotografuje, nawet nie portretuje, lecz pisze swój film kamerą. Zarówno, jak chcieli tego modernistyczni teoretycy, odciskając na ukazywanej rzeczywistości piętno swojego autorskiego podpisu, jak również otwierając ją na święty wymiar prawosławnych ikon. Uchwycona przez niego rzeczywistość jest natury duchowej, a nie fizycznej, bo portretowane twarze zamkniętych w irkuckiej placówce nieszczęśników są jedynie dwuwymiarowymi płaszczyznami, które skrywają za sobą niewidzialne – są symbolami boskiego istnienia. Polski dokumentalista jest poszukiwaczem, który podróżuje na daleką Syberię, by znaleźć odpowiedź na zadane na wstępie filmu pytanie: „Gdzie znajduje się dusza?”. Tę rosyjską odnalazł w prowincjonalnym, zapuszczonym szpitalu, w którym kotłują się razem świętość wraz z szaleństwem.