Premiera tygodnia – „Honorowy obywatel”: Śmierć autora

„Rzeczywistość nie istnieje, wszystko jest kwestią interpretacji” – mówi bohater argentyńskiego „Honorowego obywatela”, światowej sławy pisarz, laureat nagrody Nobla Daniel Mantovani. Reżyserzy filmu Gastón Duprat i Mariano Cohn stworzyli dzieło, w którym filmowa rzeczywistość swobodnie miesza się z literacką fikcją. Właśnie to napięcie między prawdą, zmyśleniem i interpretacją jest motorem napędzającym akcję i fundamentem filmowej konstrukcji. „Honorowy obywatel” jest manifestem wolności twórczej i swobody wyobraźni, a przy tym wystawia na strzał postać autora – i to w podwójnym sensie.

W pierwszej scenie filmu słuchamy wystąpienia Mantovaniego zaraz po odebraniu z rąk króla Szwecji literackiej nagrody Nobla. Mówi w nim, że choć niezmiernie cieszy się z honoru, jaki go spotkał, to czuje, że nagroda oznacza kres jego działalności jako artysty. Jeśli specjaliści, krytycy, naukowcy i para królewska nie uważają jego twórczości za kontrowersyjną, to jego sztuka najwyraźniej przestała działać. Pytania o status artysty, nagród literackich i konieczności chadzania własnymi, artystycznymi, awangardowymi ścieżkami są jedynie wstępem do rozległych rozważań, które podejmują Argentyńczycy. Ich dzieło zostało pomyślane jako wielowarstwowa konstrukcja, rodzaj gry z widzem, a zarazem ambitne wyzwanie intelektualne, nawiązujące do fundamentalnych koncepcji filozoficznych i literaturoznawczych ostatnich dziesięcioleci. Można usłyszeć tu echa późnych prac Rolanda Barthes’a, rozważań na temat autora Michela Foucaulta, koncepcji konstruktywistów, semiotyków i antropologów interpretatywnych. Na szczęście przy całym tym szacownym bagażu intelektualnym filmowcom udało się zachować komediową lekkość.

Daniel Mantovani, znudzony pisarz-milioner, niespodziewanie przyjmuje zaproszenie od burmistrza swojego rodzinnego miasteczka, by odebrać tytuł honorowego obywatela. Przylatuje do Argentyny i w ukryciu przed mediami udaje się na prowincję, by odwiedzić miejsce, z którego wyjechał czterdzieści lat temu. Choć nie był w mieście od dawna, to właśnie ono jest tłem wszystkich jego powieści, utrzymanych w duchu iberoamerykańskiego realizmu magicznego. Nie bez powodu nie wracał przeze te wszystkie lata do Salas, z którego uciekł tak dawno temu. Tamtejsi mieszkańcy wydają się uosabiać wszelkie przywary, choć na pierwszy plan wydaje się wysuwać zawiść. Mantovani prze cztery dni swojego pobytu zamienia się z ulubieńca mieszkańców w personę non grata, która musi w pośpiechu uciekać z miasteczka. I całe szczęście – okazuje się bowiem, że jest dla kogoś jeszcze niewygodny.

Duet Duprat-Cohn punktuje współczesną rzeczywistość i tworzy przekonujący obraz zaściankowości, która wydaje się być raczej stanem ducha niż cechą mieszkańców konkretnej przestrzeni. Momentami w argentyńskim Salas można poczuć się dziwnie swojsko. W miasteczku bowiem panują wszechobecne układy, powszechna hipokryzja, a każdy myśli jedynie o sobie. Nie bez powodu temu wszystkiemu przygląda się artysta, którego blask znakomicie nadaje się, by się w nim ogrzewać. Władza chętnie korzysta z jego sławy i splendoru, gdy ten przytakuje jej ideologicznej linii, natomiast, gdy zaczyna mówić własnym głosem, zaczyna być niewygodny. To niewiarygodne, że dwójka Argentyńczyków nakręciła film o współczesnej Polsce, gdzie tak wielu polityków mówi o kulturze, lecz robią wszystko, by zamienić ją w propagandową tubę. Gdzie sztukę ocenia się przez partyjne sympatie autorów, a wyobraźnia jest karana za nieprawomyślność oraz odstępstwa od „prawdy historycznej”. Gdzie tak chętnie stawia się pomniki wielu wybitnym osobom, ale niekoniecznie się ich słucha.

Jedynym rozwiązaniem jest zabicie artysty – znakomicie wiedzieli o tym Barthes i Foucault, a Duprat i Cohn to potwierdzili. Artysta to jedynie marketingowa marka, niedoskonała osoba pełna przywar, wad, uwikłana w układy, polityczne sympatie, biografię i światopogląd. Można użyć jej w kampanii politycznej i reklamie słodkiego napoju, albo odstrzelić, gdy staje się niewygodna i śmie nas krytykować. Liczy się jedynie sztuka, którą tworzy – ona świadczy sama za siebie, choć zawsze jest otwarta na wszelkie interpretacje. Nie może jednak być zmanipulowana, ani wykorzystana, bo zawsze posiada bezpiecznik w postaci innych odczytań, które generują niekończące się dyskusje i debaty.

Te jakże celne i aktualne refleksje na temat współczesnego statusu artysty, potrzeby wolności sztuki i sposobów jej funkcjonowania w społeczeństwie zostały podane przez Argentyńczyków w niezwykle przystępnej i atrakcyjnej formie tragikomedii. Osią wydarzeń oraz fundamentem całej produkcji jest ironiczna postać literata, w którego wcielił się znakomity Oscar Martinez, stwarzając niezwykle niejednoznaczną kreację, pełną półcieni i niedopowiedzeń. Jego Mantovaniemu daleko do postaci z cokołu, na którego najchętniej wsadziliby go oficjele i czytelnicy. Gdyby zamienili go w posąg, stałby się emanacją ich woli i można byłoby go wykorzystać do własnych celów. On natomiast jest niedoskonałym człowiekiem z krwi i kości, pełnym zarówno wad, jak i szlachetności – nieustannie odpycha i fascynuje. Choć pozuje na obytego światowca, przez przyodziany kostium wciąż prześwituje prowincja, od której tak bardzo chciał uciec.

Duprat i Cohn elegancko, ale celnie wyśmiewają zarówno mentalną zaściankowość, jak i świat sztuki. Tworząc niezwykle zabawne mikro scenki, kreując barwne postacie i skomplikowane relacje między nimi, budują kunsztowną, intelektualnie stymulującą, wielopiętrową narracyjną budowlę, której zaskakująca puenta wynosi film jeszcze wyżej. „Honorowy obywatel” jest dowodem na to, że poczucie humoru i autoironia są niezbywalną cechą prawdziwych intelektualistów, którzy z dystansem i przenikliwością potrafią celnie komentować rzeczywistość.