Była sobie raz królowa. Piękna jak borsuk. Nikt nie miał odwagi jej tego powiedzieć. Tylko ta, która chciała ją uwieść. Prawda u Lanthimosa ma niewiele z piękna, a jeszcze mniej z dobra. Jest oksymoronem. Prawda piecze, boli, osłabia ciała i krzyczy z rozpaczy. Dlatego my, widzowie „Faworyty”, wcale nie chcemy jej dostrzec. Bierzemy ją tylko za cynizm, za grę i fałsz, a jest nią tylko poniekąd. Tak łatwiej nam sobie z nią poradzić, oswoić groteskowy świat. Lanthimos nas zwodzi, wręcz nas okłamuje – paradoksalnie pokazując, jak jest. Czyżbyśmy już tak bardzo pogubili się w świecie postprawdy, że nie jesteśmy w stanie zauważyć tego, co podtyka nam się pod nos?
Świat „Faworyty” jest paradny, choć brzydki jak wymalowany grubas, w którego znudzeni dworzanie rzucają mandarynkami. Tu wszystko jest na pokaz: przesadne peruki, grube pudry, przystrzyżone żywopłoty i małpie pląsy podczas wystawnych uczt. Wszyscy zgodnie dbają o te pozory, bo to wszystko, co im pozostało. Najbardziej na pokaz jest królowa – boska emanacja, ciało narodu, źródło władzy i śmieszności, którą widzą tylko ci, których dopuszcza do swojej komnaty. Jej Wysokość ostatkiem sił swojego schorowanego ciała chwyta pozory władzy, w jej utrzymywaniu pomagają jej ci, którzy realnie rządzą krajem, manipulując ją. W „Faworycie” władzy nie sprawuje się na tronie, lecz w łóżku – w łóżku królowej, masując jej nogi albo część ciała znajdującą się nieco powyżej.
Tytułową bohaterką jest Lady Marlborough, przynajmniej do czasu pojawienia się jej kuzynki Abigail, która szybko uczy się, jak wkradać się w łaski królowej. Kochanica możnowładczyni z dłuższym stażem rozgrywa swoją partię szachów, namawiając Jej Wysokość, by dalej finansowała wyniszczającą wojnę z Francją. Na froncie walczy bowiem jej mąż, dzięki sukcesom którego jej pozycja na dworze rośnie. Na pierwszy rzut oka wszystko jest tu takie proste: kobieta podstępnie wykorzystuje samotną, chorą królową, rozpala w niej namiętność, daje pozory uczucia, a w zamian przejmuje realną władzę. Na drugi i trzeci rzut oka wygląda to dokładnie tak samo. Ale po dłuższej chwili może okazać się, że świat jest znacznie bardziej skomplikowany.
Lanthimos proponuje zupełni odmienne rozumienie władzy niż to znane z pism Michela Foucaulta. Tu władza nie bierze się z wiedzy, nie ma w niej niczego racjonalnego – jest tylko dzikie pożądanie, głęboka rozpacz i szalona miłość. Może jest tak dlatego, że Grek bohaterkami uczynił kobiety, którym tak naprawdę, tak w najgłębszej głębi ich wydawałoby się przeżartych cynizmem serc, zależy na uczuciu. Kochające kobiety okazują się najgorsze, bo są w stanie zrobić wszystko w imię ukrytych, niezaspokojonych pragnień. Pod stertami loków, kryz i atłasu „Faworyta” okazuje się bowiem filmem o niezaspokojonym pożądaniu, przytłaczającej miłości i paradoksach uczuć, których nie da się przykryć kłamstwem.
O tym pożądaniu opowiada się za pomocą namnażających się paradoksów. Tu prawdziwa miłość wydaje się największym oszustwem, pod barokowym przepychem kryje się ubóstwo, ciasto najlepiej nadaje się do wymiotowania, a to, co groteskowe skrywa prawdziwą rozpacz i piękno. Świat „Faworyty” przypomina nieco ten znany z andersonowskiej „Nici widmo”, w której wyznawało się miłość trując, a o pożądaniu opowiadało poezją restauracyjnego zamówienia. W obu filmach nic nie jest takim, jakim się wydaje, bo pozory dawno temu pożarły rzeczywistość skuteczniej niż baudrillardowskie symulakry.
To także film, oczywiście, o polityce – i to chyba znacznie aktualniejszy niż mogłoby się wydawać. Być może to nie przypadek, że Lanthimos nakręcił „Faworytę” w Wielkiej Brytanii, której królestwo ogarnięte jest brexitowym szaleństwem. Z tej perspektywy królowa faktycznie staje się narodem, a raczej manipulowanym ludem, który jak się okazuje władze sprawuje jedynie pozornie, bo znacznie ważniejsi są wszelkiej maści cwani spece od rozpalania populistycznego pożądania. Każdy chce posiąść lud, wejść mu do łóżka i zaspokoić wstydliwe potrzeby. Ustroje polityczne się zmieniają, ale pewny mechanizmy nie – wcześniej było o tyle łatwiej, że wystarczyło zdobyć przychylność tylko jednej osoby.
„Faworyta” nieustannie zwodzi widzów nie mniej niż kobiety rywalizujące o uwagę królowej. Rozpościera ułudę, która okazuje się prawdą – kłamstwo jest jeszcze głębsze i przebiegłe niż się wydaje. Lanthimos każe nam uważnie patrzeć, ale to podstęp – bo i tak nie jesteśmy w stanie przebić się przez kolejne warstwy pozornych oszustw i niepozornych prawd. Zakrzywia rybim okiem kadry, każe tańczyć bohaterom jak koczkodany, ganiać za homarami, strzelać do bażantów, głaskać kaczki i tulić króliki. Ludzie pasują do tego zwierzyńca idealnie, bo są równie bezradne wobec rzeczywistości. Nie jesteśmy w stanie się w niej połapać, bo wszystko jest sterowane przez polityczną grę, której zasady zmieniają się wraz z odruchami serc królowej. Tu cały świat został przykryty przez pozory sprawowanej władzy. A może to właśnie władza skrywa się pod pozorami?
Ocena: 8/10
Film obejrzałem w Cinema City, tutaj możecie zarezerwować swój seans.
Komentarze (0)