Premiera tygodnia – „Dzieciak rządzi”: Mały, ale wariat

Oczekiwaną wśród widzów filmów familijnych normą stało się dostarczanie przez animacje dokładnie takiej samej rozrywki zarówno dorosłym, jak i dzieciom. Twórcy starają się osiągać ten efekt chwytając się różnorakich metod. Odpowiedzialni za najnowszą produkcję studia DreamWorks „Dzieciak rządzi” już na starcie postanowili pogodzić młodych i dorosłych. Pomysł, by w ciele bobasa umieścić dojrzałego mężczyznę, który musi podjąć współpracę ze swoim siedmioletnim bratem, sam w sobie miał się stać generatorem żartów, na zmianę bawiących dzieci, jak i ich rodziców.

I tak w rzeczywistości się stało, choć od razu trzeba zaznaczyć, że poziom humoru nie okazał się jednakowo wysoki. Można odnieść wrażenie, że znacznie więcej czasu poświęcono doprecyzowaniu dowcipów dla dorosłego widza, by jego bardziej przenikliwe i krytyczne poczucie humoru zostało usatysfakcjonowane w pierwszej kolejności. Dzieciom pozostało niejednokrotnie zrywanie boków z żartów niebezpiecznie kręcących się wokół psich kuprów i dziecięcej fizjologii. Rodzicom natomiast zaserwowano przede wszystkim zgrabną i oryginalną satyrę na korporacyjny styl życia i funkcjonowanie w wielkiej firmie.

Jak zwykle w tego typu przedsięwzięciach bywa, „Dzieciak rządzi” to gatunkowy miks, w którym odnajdziemy elementy, komedii, sensacji, kina szpiegowskiego, a nawet horroru – ta ostatnia, najrzadziej wykorzystywana w kinie familijnym składowa okazała się swoją drogą najjaśniejszym wymiarem zaserwowanego kolażu konwencji. Ta mieszanka została znakomicie wzbogacona przez dziecięcą wyobraźnię, która co chwilę zabiera widzów w świat przygód rozgrywających się czy to w sercu afrykańskiej dżungli, na latającym statku pirackim, czy też w kosmicznych przestworzach. Wszystkie te nieoczekiwane zmiany czasu i miejsca są kontrolowane przez nieograniczone możliwości imaginacji siedmiolatka, który filtruje obserwowaną rzeczywistość przez własną wrażliwość, regulowaną za sprawą popkulturowych konwencji, własne lęki, małe obsesje i ukochane zabawki. Dzięki temu również całkowicie niedorzeczna fabuła, w której do domu państwa Templetonów zamiast gugającego bobasa trafia ubrany w garnitur manager średniego szczebla firmy Baby INC., może wybrzmieć nieco bardziej prawdopodobnie. Przecież zawsze można wszystko zrzucić, jak robią to rodzice głównego bohatera, na zbyt wybujałą wyobraźnię chłopca.

Dzięki nieustannemu żonglowaniu konwencjami, gatunkami, scenografiami i kostiumami film nabiera niebywałej dynamiki, która przyjemnie wciąga w wir przygód przerośniętego noworodka i jego kilka lat starszego braciszka, któremu nie w smak, że od chwili pojawiania się rodzeństwa nie jest już oczkiem w głowie rodziców. Animację można czytać na wielu poziomach – zarówno jako czysto rozrywkowe kino patchworkowo łączące konwencje i gatunki, wspomnianą satyrę na wielkie korporacje, ale również jako metaforę rodzinnego życia, trudy rodzicielstwa czy niełatwe zadzierzganie braterskich więzi. Gdyby nie fakt, że nowy członek rodziny państwa Templetonów jest skrywającym się w ciele bobasa przebiegłym dorosłym, który dostał do wykonania niezwykle ważną misje, to jego relacja ze starszym rodzeństwem przypominałaby jako żywo autentyczne historie rodzinne. Każde starsze rodzeństwo wie, jak to jest, kiedy w jedną chwilę traci się uprzywilejowaną pozycję w domu i sercach rodziców oraz trzeba nauczyć się dzielić życie z kimś kompletnie nowym i nieznanym.

Choć film swobodnie wędruje po różnych wymiarach bujdy i zmyślenia, udało mu się, oprócz stworzenia przenikliwych komentarzy do życia rodzinnego i korporacyjnego, uchwycić również małą cząstkę ducha współczesności. Stało się tak za sprawą skupienia się na tych wszystkich, którzy nie mają zamiaru podnosić statystyk przyrostu naturalnego, bo wolą przygarniać małe słodziaki ze schronisk. Za opowieścią o dwóch firmach rywalizujących o miłość ludzkości – z których jedna oferuje dostawy dzieci, a druga małych piesków – skrywa się komentarz do zdobywającej coraz większą popularność kultury singli i świadomie odrzucających rodzicielstwo par. Trzeba przyznać, że jak na film oferujący przede wszystkim bezpretensjonalną rozrywkę dla całej rodziny, to zakres podejmowanych tematów jest imponujący.

Czy „Dzieciak rządzi” to początek nowej animowanej serii? Wątpię, choć przyszłe plany oczywiście zweryfikuje ewentualny sukces finansowy, bo potencjał na kontynuację oczywiście jest. Jeśli spojrzeć na tę animację jako pojedynczy strzał, to okazał się on zaskakująco celny – potrafił wydobyć takie pokłady oryginalności z ogranego pomysłu, o jakich mi się nawet nie śniło. Wątpię jednak, by drugi raz tak trudna sztuka ponownie się udała.

 

Film obejrzałem w Cinema City, tutaj możecie zarezerwować swój seans.