Premiera tygodnia – „Dunkierka”: Potiomkin w Dunkierce

Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że kiedykolwiek zestawię nazwisko Christophera Nolana z Siergiejem Eisensteinem. Okazało się jednak, że ten hollywoodzki spec od niezwykle widowiskowego kina ma niemniejsze artystyczne ambicje niż niegdyś radziecki mistrz. Co więcej, „Dunkierka” Nolana pod pewnymi względami przypomina najważniejsze dzieło Eisensteina, mianowicie „Pancernika Potiomkina” i może być przy tym równie przełomowa dla historii kina.

Dziecko IMAX-a

„Dunkierka” jest majstersztykiem przede wszystkim koncepcyjnym i realizatorskim. Nolan opowiedział o wojnie tak, jak nikt przed nim, co nie oznacza, że powiedział o niej cokolwiek nowego. Jeżeli uznać „Dunkierkę” za wielki film, to jedynie ze względu na oryginalność prowadzenia narracji, posługiwania się czasem i przestrzenią, za rozwiązania dramaturgiczne, sposób korzystania z muzyki, znakomite, sfunkcjonalizowane zdjęcia i podporządkowanie opowiadania immersji. W warstwie humanistycznej, ideowej, „Dunkierka” to powtórzenie tego, co wiemy o wojnie z wielu innych filmów, ale umówmy się: konflikty zbrojne to tak dobrze przerobiony przez kulturę temat, że naprawdę trudno powiedzieć o nich coś naprawdę oryginalnego.

Dzieło Nolana jest przede wszystkim dzieckiem IMAX-a i zaspokaja wygórowane potrzeby widzów, poszukujących w kinie nie frapujących historii, lecz doświadczenia. Amerykanin doskonale zna współczesnego odbiorcę mainstreamowego kina i z naddatkiem zaspokaja nawet jego najskrytsze pragnienia. Jednak, gdy ktoś stara się zadowolić jednych, stawiając na rewolucyjne rozwiązania, musi liczyć się z ofiarami swojej artystycznej odwagi. W tym przypadku cierpi zdecydowanie empatyczny wymiar opowieści, który bierze się zazwyczaj z współodczuwania z bliskimi widzom bohaterami. Dla Nolana natomiast jednostka kompletnie się nie liczy, tak samo jak dziewięćdziesiąt lat temu dla Eisensteina w jego „Pancerniku Potiomkinie”. Jednak, gdy dla radzieckiego twórcy przedkładanie masy nad jednostkę miało funkcję zdecydowanie polityczną, Amerykanin rezygnuje z jednostkowego bohatera, by przemodelować sposób opowiadania.

Anty-„Szeregowiec Ryan”

Z tego względu „Dunkierka” jest kompletnym przeciwieństwem „Szeregowca Ryana” Stevena Spielberga i ma szanse stać się takim samym symbolem dla współczesnego kina, jakim był wspomniany film dla światowej kinematografii końca lat 90. Można również spojrzeć na to inaczej. „Dunkierka” zakończyła proces, który zapoczątkował „Szeregowiec Ryan”. Sławne, niezwykle brutalne, krwiste zdjęcia Janusza Kamińskiego i uczynienie z przypadkowego szeregowca protagonisty, którego oczami oglądaliśmy wojnę, były wczesnym sposobem na immersyjne wciągnięcie widza w audiowizualny spektakl. Nolan ma dokładnie taki sam cel: chce wprowadzić odbiorcę w wykreowany przez siebie świat militarnej jatki. Nie jest mu już do tego potrzebny pojedynczy bohater, z którym moglibyśmy współodczuwać, ani realizm zdjęć z ręki i rozbryzgująca się na obiektywie krew. Jest znacznie bardziej subtelny, minimalistyczny, a przy tym filmowy. Wykorzystuje maszynerię wizualną, z której korzystał już we wcześniejszych swoich projektach, by nieustannie trzymać widza w niepewności – podnosić mu ciśnienie, sugerować, skrywać i odsłaniać po kawałeczku. Przede wszystkim jednak niezwykle precyzyjnie korzysta z perspektywy i punktów widzenia kamery, które, w przeciwieństwie do Spielberga, odczłowiecza – odchodzi od „humanistycznej” kamery z ręki na korzyść obiektywu skojarzonego z „perspektywą” maszyny: samolotu, statku, jachtu. Z tego względu wizja wojny Nolana jest znacznie zimniejsza niż w innych filmach o tej tematyce. Pozbawiona jest ludzkich emocji, które zostają zastąpione nieustannie podtrzymywanym napięciem, podsycanym za pomocą muzyki i zabiegami czysty wizualnymi, zbliżającymi się momentami do czystej abstrakcji.

Zatapiane statki, dynamicznie uganiające się za wrogiem samoloty, przewracające się łajby, bombardowane plaże – to właśnie z nimi „sympatyzuje” kamera, wykonująca podobne „piruety” jak w „Incepcji”. W tej stechnicyzowanej wizji wojny nie liczy się żołnierz, który jest jedynie jednym z setek tysięcy, lecz maszyna: przybywające z odsieczą niszczyciele, pilnujące przestrzeni powietrznej samoloty, przybywające z pomocą prywatne jachty, ale również zaryglowane drzwi, dziurawiony kadłub, kończące się paliwo, zatrzaśnięte wejście do samolotu czy zablokowane koła. Nolan dokonał rzeczy niebywałej, stworzył niezwykle immersyjny, realistyczny obraz, który wciąga widzów w sam środek wojennej rzeczywistości, którą obserwujemy nie z perspektywy ludzi, lecz przedmiotów. Być może skrywa się za tym ponura, choć przecież niestety zgodna z prawdą myśl, że na wojnie człowiek staje się tylko nic nieznaczącą, zdehumanizowaną cyferką, podporządkowaną strategii i większej wizji, która może być realizowana przede wszystkim za pomocą technologii.

Główny bohater – czas

Nie oznacza to jednak, że Nolan całkowicie wyrugował ludzką perspektywę ze swojego filmu. Wydarzenia, w których wojska brytyjskie próbują dokonać odwrotu z otoczonej przez Niemców Dunkierki, obserwujemy z trzech perspektyw. Za pierwszą odpowiada młody szeregowy żołnierz piechoty, próbujący dostać się za wszelką cenę na statek, zabierający żołnierzy do Anglii. Bohaterem drugiej jest cywil, wyruszający swoim prywatnym jachtem na ratunek żołnierzom uwięzionym w Dunkierce. Trzecią perspektywę zapewnia pilot Spitfire’a, uganiający się za niemieckimi samolotami, gotowymi bombardować wycofujące się statki. Ci trzej bohaterowie są niemal pozbawieni twarzy, a przynajmniej określonej tożsamości. Są jednymi z wielu – wybranymi przez twórcę tylko po to, by stać się symbolem osób, współdzielących ich los. Nie niosą na swoich barkach warstwy emocjonalnej – jedynie dostarczają perspektywy.

To nie oni są głównymi protagonistami, bo ta rola przypadła czasowi – to właśnie on jest głównym bohaterem filmu, co raczej nie jest w stanie zaskoczyć osoby zaznajomione z poprzednimi filmami Nolana. Cały kontekst wojenny, obserwowane wydarzenia, to jedynie pretekst, by w momentami bezczelny sposób organizować narrację w taki sposób, by to właśnie przepływ czasu okazał się kluczowy dla dramaturgii. Wagę właśnie tego wymiaru opowieści zbyt nachalnie postanowiono podkreślić w warstwie muzycznej, dodając do ścieżki dźwiękowej nieustające tykanie zegara.

Niekończąca się melodia

Sposób wykorzystywania przez Nolana czasu staje się jasny dopiero po dłużej chwili, choć reżyser już w pierwszych scenach daje widzom pewną wskazówkę. Amerykanin dzieląc opowieść na trzy płaszczyzny przestrzenne, opatruje każdą z nich odpowiednią jednostką czasu: plaża to tydzień, jacht dzień, a samolot godzina. Dopiero z, nomen omen, czasem dowiadujemy się, do czego odnoszą się te oznaczenia. Ostatecznie okazuje się, że pozornie prostą i linearnie prowadzoną historię Nolan opowiada z wielu równoległych punktów widzenia, co zdecydowanie podnosi dramatyzm opowieści. Co ciekawe, dzięki temu napięcie nie znika nawet wtedy, gdy doskonale wiemy już, co za moment się wydarzy.

A zniknąć nie ma prawa, bowiem właśnie na nieustannym napięciu zbudowana jest dramaturgia tej historii. Została ona pomyślana w taki sposób, by stała się ekwiwalentem wojennego horroru. W „Dunkierce” nie uświadczy się widoku krwi, rozczłonkowanych ciał, wielu wybuchów czy strzelanin. Pojawiają się one sporadycznie i po to jedynie, by jeszcze mocniej podnieść napięcie. Jest ono zaprogramowane zgodnie ze starym zamysłem Ryszarda Wagnera, który stworzył teorię niekończącej się melodii – co zresztą podchwycił Hans Zimmer, komponując muzykę do filmu. Polega ona na takim prowadzeniu melodii, by nigdy nie dochodziło do rozładowywania mozolnie budowanego napięcia. Dokładnie taki sam efekt chciał i osiągnął Nolan, z tą różnicą, że uczynił to na terytorium medium narracyjnego. Historie trzech bohaterów prowadzone są w taki sposób, by ich losy nieustannie się komplikowały – nawet pozornie optymistyczny finał ma przecież gorzki posmak.

Wojna bez wroga

Ostatnią rzeczą, na którą warto zwrócić uwagę, to przedstawienie przez Nolana wojny, w której praktycznie nie występuje wróg. Nie przypominam sobie w tym momencie filmu wojennego, w którym przeciwnik nie miałby twarzy ani ciała. Obecność Niemców została jedynie zasugerowana za pomocą groźnie wymalowanych samolotów, torped podwodnych, spadających bomb czy dziur w kadłubie kutra. Również wróg, jak widać, został zastąpiony przez technologię, która została przedstawiona jako śmiercionośne przedłużenie istoty ludzkiej, liczącej się o tyle, o ile prowadzony przez nią samolot ma paliwo, trzymany karabin precyzyjnie strzela, a wystrzeliwana torpeda dosięga celu. Paradoksalnie jednak, to właśnie owa nieobecność wzmaga budowane napięcie i stwarza atmosferę osaczenia i niepewności.

***

„Dunkierka” być może nie jest wielkim osiągnięciem w zakresie kina wojennego, ale z pewnością jest wybitnym dziełem sztuki filmowej. Nolan pokazał, w jaki sposób tworzyć nowoczesne kino oparte nie na opowieści, lecz doświadczeniu. Oczywiście nie był pierwszym, który postawił na immersję – jednak jego oryginalność polega na tym, że potrafił wciągnąć widzów w wykreowany świat za pomocą minimalistycznych, niezwykle precyzyjnych mechanizmów, opartych nie na osobistym doświadczeniu bohatera, lecz pracy kamery, sposobie prowadzenia narracji i wykorzystywania rekwizytów, skojarzonych z konkretnymi punktami widzenia. Siergiej Eisenstein miał inne cele, lecz sięgnął po podobne rozwiązania – zrezygnował z jednostkowego bohatera i korzystał z nowatorskich jak na tamte czasy zabiegów montażowych, które pozwalały mu, choćby w słynnej scenie rozgrywającej się na schodach odeskich, budować napięcie, zagęszczając i rozrzedzając czas. Okazało się, że wcześniejsze filmy Nolana – z „Incepcją” i „Interstellarem” na czele – były jedynie wprawką, mającą na celu wytworzenie maszynerii dramaturgicznej, którą wykorzystał w znacznie ambitniejszym projekcie.

Ocena: 8/10

Film obejrzałem w Cinema City, tutaj możecie zarezerwować swój seans.