Premiera tygodnia – „Droga do Rzymu”: Erudycja i rozgrzeszenie

Jeśli ktoś tęskni za europejskim arthouse’m lat 90., to koniecznie musi obejrzeć „Drogę do Rzymu” Tomasza Mielnika, która w cudowny sposób przenosi widzów do filmowego świata, który już nie istnieje i wydawało się, że nie ma szans na zmartwychwstanie. Cuda się jednak zdarzają i to nie tylko w kinie, jak przekonuje polski reżyser, który nakręcił swój debiutancki film u naszych południowych sąsiadów – Czechów.

Nie trudno zdemaskować największe filmowe inspiracje młodego Polaka. W „Drodze do Rzymu” jest wiele z twórczości Petera Greenawaya czy Lecha Majewskiego, ale zdecydowanie najwięcej z filmów Martina Sulika, który jest najbardziej znaczącym kontynuatorem czeskiej tradycji realizmu magicznego. Mielnik sięga po symbolizm, surrealizm, alegorię, absurd i wystudiowaną, celowo sztuczną pozę, dodatkowo nasycając je wielopiętrowymi erudycyjnymi nawiązaniami do filozofii, malarstwa i literatury. Jest w tym nienasycony i czasami wręcz śmieszny, bo przeintelektualizowany, manieryczny i nieco napuszony, ale gdy projekt zaczyna ciążyć ku katastrofie, niespodziewanie ratuje go wyrafinowany humor, który dodaje lekkości i odbiera pretensję. Mielnikowi udała się rzecz niełatwa, mianowicie potrafił stworzyć dzieło barokowe w formie, a zarazem pozbawione ciężkości nadmiernej intelektualnej ornamentyki, która pociągnęłaby ten projekt na samo dno czczej erudycyjnej wyliczanki.

Fabuła filmu jest czysto pretekstowa, jej oś stanowi tytułowa droga, którą przemierza główny bohater – Vasek. Podąża on do Rzymu w istotnym celu – wiezie pociągiem skradziony w praskim muzeum drogocenny obraz, by sprzedać go u anonimowego kolekcjonera i za zarobione pieniądze wyruszyć w kolejną drogę ku uzdrowicielowi z Tybetu. Intryga jest niemniej absurdalna jak cała seria historii, które opowiadają Vaskowi przypadkowo napotkane osoby. Stanowią one trawestacje znanych wątków z historii filozofii, europejskiego malarstwa, literatury i teologii. Jeden z pasażerów pociągu opowiada uwspółcześnioną wersję kuszenia św. Antoniego, kto inny sprawozdaje z historii swego życia, w którym starał się żyć podług przykazań greckich filozofów, a jeszcze jeden z rozmówców okazuje się ofiarą ataku serca, do którego przyczyniła się lektura „Mdłości” Jean-Paula Sartre’a i celny cios w głowę krucyfiksem.

Kolejne erudycyjne nawiązania pojawiające się w filmie można mnożyć, czasami są one całkiem oczywiste, bo podane wprost, kiedy indziej trzeba nieco pogłówkować, by czegoś nie przeoczyć. Ale i tak przeoczy się niejedno, bo Mielnik faszeruje każdą scenę, wręcz każde ujęcie, kolejnymi odniesieniami do znanych tekstów kultury. Wśród nich dominują te związane z renesansem – nie bez powodu Vasek udaje się w podróż do stolicy Włoch, choć równie dobrze mógłby zmierzać w stronę Niderlandów, do malarstwa których reżyser nawiązuje nie rzadziej niż do twórczości artystów włoskiego quattrocenta. Film natomiast poprzedzają pierwsze słowa z „Boskiej Komedii” Dantego. Czy ta mozaika cytatów, sugestii, nawiązań i zapożyczeń sumuje się w jakąś sensowną całość? To chyba najważniejsze pytanie, jakie należy zadać filmowi Mielnika, lecz odpowiedź raczej nigdy nie będzie w pełni satysfakcjonująca, gdyż „Droga do Rzymu” jest dziełem otwartym na wiele interpretacji, raczej sugerującym, niż mówiącym cokolwiek wprost.

Z tego kolażu z pewnością można wyłuskać motywy dominujące – zagubienie duchowe, próbę nawrócenia, kuszenie, szukanie sensu istnienia, istoty świętości oraz przepisu na dobre życie. Jak widać, są to motywy niezwykle uniwersalne – od wieków przewijające się przez karty historii filozofii, sztuki i idei. Mielnik niczego więc raczej nie odkrywa, raczej powtarza stare prawdy, obawy i nadzieje, by wpisać je w formułę erudycyjnej, filozoficznej rozprawki przyprawionej inteligentnym humorem, szczyptą magii i surrealnej wyobraźni.

Przyjęta przez reżysera maniera może momentami drażnić, bo film zaczyna w pewnej chwili przypominać skrypt do historii sztuki, a nawet esej przeintelektualizowanego grafomana. Jednak jakoś łatwiej przychodzi udzielenie rozgrzeszenia autorowi, gdy ten potrafił stworzyć, przy wszelkich swoich wadach, dzieło oryginalne, intensywne i niezwykle, nie tylko jak na debiut, odważne. Chciałoby się, by każdy młody filmowiec rozpoczynał swoją karierę tak dojrzałym, świadomym i szalonym projektem jak „Droga do Rzymu”.