Premiera tygodnia – „Czas mroku”: Człowiek w zagrożeniu

Rozedrgany podbródek, pingwini chód i ciągłe mamrotanie pod nosem – rola Winstona Churchilla w wykonaniu Gary’ego Oldmana w „Czasie mroku” Joe Wrighta jest niezwykle fizyczna, a zarazem oparta na niuansach. Nerwowe tiki, podgryzanie nieodstępowanego na krok cygara, nieustanne popijanie whisky czy szampana biorą się z wyjątkowego emocjonalnego napięcia premiera Wielkiej Brytanii – wszystko, co najważniejsze rozgrywa się tu między psyche a somą. Ale pod nałożoną na twarz aktora charakteryzacją, pod mimikrą grymasów i psychologiczną wiarygodnością postaci nieustannie przebija twarz Oldmana. I bardzo dobrze.

Nie ma w grze aktorskiej niczego gorszego niż mimetyzm absolutny – gdy grający za pomocą charakteryzacji zamieni się w odtwarzaną postać. No bo przecież sednem aktorstwa nie jest idealne naśladownictwo, lecz gra – celem powinno być obdarzenie interpretowanej postaci czymś osobistym. Gdy rola opiera się w dużej mierze na oddaniu fizycznego podobieństwa, czasami bywa tak, że aktor zamiast grać, przebiera się za swojego bohatera. Idealnie dopasowana charakteryzacja zamienia jego twarz w sztywną maskę, pod którą znika człowiek, zamieniony w aktorskiego Frankensteina – ożywioną historyczną postać. Na całe szczęście Oldman nie wpadł w tę pułapkę, kreując postać z krwi i kości.

Joe Wright skupił się na pierwszych miesiącach pracy Churchilla. Zaczyna sceną odwołania Neville’a Chamberlaina z funkcji premiera. Potem prezentuje serię zakulisowych gierek wewnątrz partii rządzącej, które doprowadziły do nominacji Churchilla. Miał być premierem koncyliacyjnym – kompromisem, na który była w stanie zgodzić się opozycja, a zarazem dobrym dowódcą na czas wojny. Wojny, którą Europa ewidentnie przegrywała. Po Europie środkowej, Belgii, Holandii i Francji kolejnym celem do zdobycia przez Niemców była właśnie Wielka Brytania. Wśród tamtejszych polityków najważniejszym pytaniem było więc, czy zgodzić się na podjęcie pokojowych pertraktacji i próbować układać się z Hitlerem, czy zbrojnie stawić czoło agresorowi, licząc na coraz mniej realny cud zwycięstwa.

Właśnie wokół tego pytania zorganizowana jest fabuła filmu, a przy tym twórców wcale nie interesują pola bitewne, militarne starcia, strzały, pojedynki i spektakularność towarzysząca kinu wojennemu. „Czas mroku” jest idealnym przeciwieństwem, a jednocześnie dopełnieniem, „Dunkierki” Christophera Nolana. Akcja „Dynamo”, mająca na celu doprowadziła do mobilizacji setek cywilnych łodzi, które popłynęły na ratunek brytyjskim żołnierzom, ma ważne miejsce w fabule filmu Wrighta, ale jedynie jako strategiczna i polityczna decyzja, podjęta gdzieś w jednym z zatęchłych, zasnutych półmrokiem gabinetów przy Downing Street 10. „Czas mroku” jest przykładem kina historycznego, którego najbardziej interesują zakulisowe gry polityczne. Składa się z długich rozmów, intryg i nieustannych narad, które jednak ani przez moment nie nużą. Wszystko, co wizualnie i dramatycznie spektakularne zostało z filmu wyeliminowane, na korzyść statycznych dialogów, operowania portretami i kreowania mrocznej atmosfery wojennej grozy.

„Czas mroku”, co sugeruje już sam tytuł, pasujący bardziej do horroru, niż filmowej biografii, można równie dobrze zaklasyfikować do gatunku kina grozy. Twórcy podobnie kreują atmosferę gęstniejącego strachu i podnoszą widzom adrenalinę, przerażając wzbierającym w bohaterach lękiem porażki. W rolę psychopatycznego mordercy, grożącego śmiercią bohaterom, tym razem nie wcielił się żaden wyimaginowany potwór, lecz Hitler. Dlatego najważniejszym obok Oldmana aktorem jest w filmie panujący w każdej przestrzeni półmrok, zwiastujący nadciągające zagrożenie.

Nie da się jednak zaprzeczyć, że nie byłoby tego filmu, gdyby nie znakomita rola Brytyjczyka. Jego największym osiągnięciem wcale nie jest fizyczna mimikra, lecz oddanie całego spektrum emocji, z którymi musiał radzić sobie Churchill w tym wyjątkowo trudnym momencie. W interpretacji Oldmana jest on człowiekiem przepełnionym skrajnymi uczuciami. Z jednej strony stara się emanować pewnością siebie, łatwo zraża do siebie ludzi, którzy zwyczajnie boją się jego nieobliczalności i świdrującego w oczach szaleństwa. Z drugiej jest jednak niczym wielki bobas, który zupełnie nie wie, co ma robić, a najbardziej boi się, gdy krzyknie na niego żona. Oldman te sprzeczne i wciąż zmieniające się stany wewnętrzne bohatera przelewa na powierzchnię swojego ciała. Mimo tony charakteryzacji gra całą twarzą – nie tylko elektryzującymi oczami. Każde drgnięcie podbródka i tik żyłki wydają się znaczące i od razu zdradzają myśli, lęki i obawy bohatera.

Zaskakujące, że ten daleki od spektakularności film, oparty na słowach, drobnych gestach, nieustających dysputach i gęstniejącym klimacie zagrożenia, jest w stanie przez cały seans tak bardzo trzymać w napięciu. To wszystko zasługa przede wszystkim Oldmana, który stworzył portret człowieka w zagrożeniu – dźwigającego na barkach losy całej ludzkości. I choć przecież doskonale wiemy, jak ta historia się zakończy, trudno nie poczuć przerażenia, gdy bohaterowie snują całkiem realną w tamtym momencie wizję powiewających nazistowskich flag na Pałacu Buckingham.

Ocena: 7/10