Pars pro toto, reż. Katarzyna Łęcka

Krótka fabuła Łęckiej to już trzecie w ostatnim czasie podejście pod stworzenie portretu Zdzisława Beksińskiego i jego rodziny. Czasowy zbieg produkcji „Ostatniej rodziny” Jana P. Matuszyńskiego”, „Beksińskich. Albumu wideofonicznego” Marcina Borchardta i właśnie „Pars pro toto” dla każdego z tych filmów okazał się nieszczęśliwy. Najlepiej wyszła na tym pełna fabuła Matuszyńskiego, która powstała jako pierwsza i jest dziełem najbardziej z tej trójki artystycznie spełnionym. Kolejne filmy, choć dobre, niestety zawsze już będą porównywane do tego pierwszego.

Dlatego rozlicza się je w pierwszej kolejności za to, czy mają na opowiedzenie o tych samych postaciach jakiś własny, oryginalny pomysł. I trzeba przyznać, że „Pars pro toto” takowy posiada. Inaczej niż Matuszyński i Borchardt, Łęcka nie miała ambicji sportretowania całej rodziny i to jeszcze na przestrzeni lat. Skupiła się na krótkim i być może najmniej widowiskowym fragmencie życia Beksińskiego i właśnie z jego perspektywy nakreśliła portret malarza – w zgodzie z tytułową zasadą „pars pro toto”.

Akcja rozgrywa się w momencie, gdy Beksiński pochował już wszystkich członków swojej rodziny. Nie musi już walczyć ze swoim synem, ani opiekować się niedołężnymi matką i teściową. Doskwiera mu jednak co innego: samotność i coraz bardziej oporne ciało. Remedium na te dwie bolączki ma przynieść fizjoterapeutka, z którą niespodziewanie się zaprzyjaźnia – oczywiście na swój, wyjątkowy sposób. On uczy ją co nieco o malarstwie, ona daje mu wytchnienie w bólu pleców, ale przede wszystkim dostarcza towarzystwa.

Pustka samotności, brak nadziei, ból, doskwierające ciało – to motywy, które refrenowo powracają w sztuce Beksińskiego, ale również w jego życiu prywatnym, co Łęcka z całą mocą podkreśliła. Trzeba przyznać, że pomysł, by w ten sposób opowiedzieć jednocześnie i o życiu, i o sztuce Beksińskiego, okazał się niezwykle trafny. Pytanie, czy pomysł ten został dobrze wykorzystany? Przede wszystkim można mieć wątpliwości nad jakością nakreślenia relacji między malarzem a fizjoterapeutką – ledwie naszkicowanej, fabularnie wątłej, psychologicznie wątpliwej i dramaturgicznie nieprzekonującej. Trudno zrozumieć, co urzekło zazwyczaj oschłego Beksińskiego w młodej kobiecie, dlaczego tak zaangażował się w tę relację i na dobrą sprawę – co im obojgu ona dała. Łęcka nie stawia sobie tych pytań, bo wymagałyby to od niej znacznie dłuższego metrażu. To natomiast rodzi pytanie, czy w takim razie tak wymyślona fabuła była odpowiednia na krótki metraż. „Pars pro toto” ma więc znakomity punkt wyjścia, który niestety nie doczekał się szczęśliwego rozwinięcia w fabule.

Ocena: 6/10