Pani Hyde, reż. Serge Bozon

Nigdy bym nie przypuszczał, że film z Isabelle Huppert w roli kobiety-pochodni tak bardzo mnie wynudzi. Reżyser stara się powiedzieć coś o francuskim społeczeństwie, rozbawić nas, zwrócić naszą uwagę na status kobiet w średnim wieku i pewnie jeszcze kilka innych rzeczy – niestety to wszystko rozmywa się gdzieś w na pozór surrealnej historii, która jednak nie ma siły autentycznego absurdu.

Huppert wciela się w rolę nauczycielki z 35-letnim stażem, która mimo takiego doświadczenia nadal nie jest w stanie poradzić sobie z rozwydrzoną młodzieżą. Uczy fizyki w szkole o profilu technicznym, jej uczniowie mają dosyć tłuczenia nudnej teorii, znacznie chętnie pomajstrowaliby coś w laboratorium. Ale to nie jedyna przestrzeń sporu. Kobieta jest cicha, uległa i brakuje jej pewności siebie, co od razu wyczuwają jej uczniowie, wykorzystując jako jej słaby punkt. Dlatego każda lekcja zamienia się w słowną bitwę, w której kobieta nie ma żadnych szans.

Ale Bozon daleki jest od społecznego realizmu, stawia na żartobliwy klimat lekkiej, nieco fantastycznej komedyjki, która jednak ani trochę nie bawi. Bo z czego tu się śmiać? Z agresji uczniów? Z nieprzystosowania i zahamowań kobiety? A może z niepełnosprawności jednego z bohaterów? Dlatego reżyser upycha humor bokami – kreując żałosna postać niepoważnego dyrektora czy sięgając po tropy gatunkowe, zaczerpnięte z kina klasy B.

Jego pomysłem na film było zamienienie bohaterki w chodzący generator prądu, do czego doszło za sprawą nieszczęśliwego wypadkowi w pracowni. Kobietę poraził prąd i od tego czasu nocami zaczęła toczyć drugie życie naładowanej energią kobiety-pochodni. To rozdwojenie miało stać się metaforą zmiany tożsamości – przeistoczenia szarej myszki w silną, niezależną kobietę. Tylko co do tego ma prąd, a tym bardziej klasyczna powieść Stevensona? Trudno powiedzieć.

Ocena: 4/10