Off Camera – „Maryjki”: Acid Trip po lekach na menopauzę

O tym filmie mówiło się od dawna. Zanim doczekał się polskiej premiery, objechał pół świata, zgarnął kilka nagród i obrósł legendą. Czy rzeczywistość jej sprostała? Na pewno można powiedzieć, że takiego filmu w polskiej kinematografii jeszcze nie było. Już za samą odwagę, kreatywność i pomysłowość należy się reżyserce – Darii Woszek – dobre słowo.

Gdyby jednak szukać polskiego filmu, do którego można byłoby porównać „Maryjki”, to pewnie należałoby wskazać na innego oryginała – „Baby Bump” Kuby Czekaja. Oba nie boją się estetyzacji i stylizacji, podkreślają sztuczność scenerii, wskazują na symboliczność i metaforyczność ukazywanych wydarzeń. Oba również mówią o procesie dojrzewania, z tym, że bohaterem Czekaja był nastolatek, a Woszek – pięćdziesięcioletnia kobieta.

Ciało Marii także się zmienia, podobnie jak bohatera „Baby Bump”. Co prawda nie wychodzą jej pryszcze i nie rosną włosy w miejscach, w których nigdy tego nie robiły. Jednak przechodzi ona fazę, po której już nic nie będzie takie samo – doświadcza menopauzy. Źle zbilansowana kuracja hormonalna sprawia, że kobieta zaczyna patrzeć na rzeczywistość zupełni inaczej niż przez całe swoje życie – jej seksualność nagle zostaje pobudzona.

Woszek zestawia swoją bohaterkę z Maryją – łączy je nie tylko dziewictwo, ale również pełne poświęcenie innym. Podopieczną Marii jest Helena – jej imprezowa siostrzenica, która spędza u niej więcej czasu niż w domu. Dodatkowo Maria ma dość nietypową pasję – zbiera porzucone figurki Matek Boskich, którymi zastawia całe mieszkanie. Co ciekawe, Woszek w żaden inny sposób nie akcentuje dewocyjności, ani nawet religijności Marii. Jej seksualna asceza również nie wydaje się pokłosiem nadmiernej skromności. Ale z drugiej strony to jedyny trop, który tłumaczy samotność bohaterki.

Zresztą – to nie jest istotne. Woszek koncentruje się na tu i teraz bohaterki, która doświadcza czegoś niezwykłego. I nie ma to znaczenia, że tylko i wyłącznie dzięki złej kombinacji leków. Reżyserka dostosowuje formę opowiadania do stanu wewnętrznego Marii, dlatego jej historia szybko zamienia się w acid trip stymulowany lekami na menopauzę. Kolory wybuchają, muzyka staje się bardziej rytmiczna i nawet obraz Jezusa przystojnieje. Maria zaczyna spoglądać na świat z pożądliwością, choć zupełnie nie wie, jak się wziąć za „te” sprawy. Ale „Maryjki” to nie jest żadna historia miłosna – Woszek od posuwania akcji do przodu, woli kontemplację stanów wewnętrznych bohaterki, przełożonych na język ruchomych obrazów.

W ten sposób nakręciła film o budzeniu się seksualności, ale również kobiecej świadomości – własnego ciała, tożsamości, pragnień. Maria zrzuca z siebie okowy absolutnego oddania innym i zaczyna myśleć o sobie. Jej bunt realizuje się co prawda poprzez odmowę zrobienia parówek i kawy siostrzenicy – ale od czegoś trzeba zacząć. Liczą się wszystkie małe kroczki ku spełnieniu – i nigdy nie jest na nie za późno.

Ocena: 6/10