Nowe Horyzonty – „Za późno, by umrzeć młodo”, reż. Dominga Sotomayor

To film, który ma działać przede wszystkim swoim klimatem. I faktycznie, „Za późno, by umrzeć młodo” jest bardzo sensualny. Akcja rozgrywa się w odciętej od świata społeczności – wspólnocie przypominającą hipisowską komunę. Nie mają prądu, ani wygód, ale mają siebie nawzajem, połączonych szczególnie bliskimi relacjami.

Sotomayor koncentruje się na dojrzewającej dziewczynie, która ma dość takiego życia. Marzy jej się wyjazd do miasta – do matki. Interesuje ją wszystko, co przychodzi z zewnątrz. Zamiast zakochanego w niej równolatka, wybiera starszego mężczyzna, który nagle pojawia się w ich społeczności. Od tego momentu Sotomayor tropi drobne oznaki zbliżającej się katastrofy, wzrastający niepokój w spokojnej do tej pory wspólnocie. Ktoś zabił konia, którego truchło zatruło potok, ukochany pies znikł, a ktoś włamał się do jednego z domów.

Chilijka nie buduje wokół tych wydarzeń żadnej dramaturgii. Koncentruje się na beztroskich zabawach dzieciaków, powoli płynącym czasie, rozmowach i codziennych czynnościach. Prześwietla kadry słońcem, materializuje czas, zwraca uwagę na wszechobecną naturę, spogląda na ludzkie ciała. Po dłuższej chwili można się zorientować, że na dłuższą metę nie ma wiele więcej do zaoferowania. Woli przyglądać się, niż budować narrację. Ostatecznie, z perspektywy zakończenia, da się dostrzec w całości strukturę, ale nie jest ona nośnikiem odbiorczej przyjemności.

Trudno dostrzec w tej opowieści jakąś autorską wypowiedź, głębszą myśli, skrywającą się za pięknymi zdjęciami i ciekawymi ludźmi, zamieszkującymi wspólnotę. Obserwacja tego nieco egzotycznego świata musi nam wystarczyć. Trzeba jednak przyznać, że obserwuje się go z podziwem. Sotomayor ma bowiem niezwykły zmysł realizmu, a stworzony przez nią na ekranie świat jest wyjątkowo namacalny i wiarygodny.

Ocena: 5/10