Nowe Horyzonty – „Ray and Liz”, reż. Richard Billingham

Brytyjczycy jak nikt inny potrafią kręcić kino społeczne. Zazwyczaj jest ono zaangażowane, naznaczone lewicową wrażliwością, wyczulone na niedolę grup nieuprzywilejowanych. Z początku mogłoby się wydawać, że „Ray and Liz” będzie kolejnym takim filmem. Wejrzeniem w głąb klasy robotniczej, podglądaniem ich dojmującej codzienności, walki o byt, przetrwanie i opłacenie rachunków. Faktycznie wszystkie te motywy się gdzieś tam przewijają – ale na drugi, trzecim tle. Billinghama polityka wydaje się zwyczajnie nie interesować.

Podchodzi do swoich bohaterów jeszcze bliżej niż Mike Leigh czy Ken Loach. Nie tylko widzi w nich ofiary opresyjnego systemu, ale również jednostki jednak dość odrażające. W ogóle, wydaje się, że nie bardzo przejmuje się moralnością swoich bohaterów, a przynajmniej stara się ich w żaden sposób nie oceniać. Być może dzieje się tak, bowiem „Ray and Liz” w dużej mierze jest filmem autobiograficznym, opowiadającym o trudnym doświadczeniu wychowywania się w rodzinie dysfunkcyjnej, gdzie za odprawę z pracy kupuje się odpowiednio duży zapas alkoholu.

„Ray and Liz” zaskakuje na każdym kroku. Po kinie realizmu społecznego nie oczekiwalibyśmy bowiem malarskiej wrażliwości i wyczulenia na stronę wizualną. Film Billinghama przypomina płótna małych mistrzów holenderskich, przedstawiających zatłoczone, pełne chaosu, brudu i gminnego humoru izby. Mody Brytyjczyk wydaje się współczesnym spadkobiercą wrażliwości Fransa Halsa czy Petera de Hoocha, którzy potrafili realistycznie, sprawiedliwie, ale bez pogardy przedstawiać najbiedniejszych.

Podobnie jak Holendrów Billinghama również nie interesuje opowiadanie historii, a raczej tworzenie cyklu scen rodzajowych, które ostatecznie składają się na złożony obraz tytułowego, bezrobotnego małżeństwa. Borykają się oni z codziennymi problemami, które w głównej mierze biorą się z braku gotówki. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Przedstawiona rzeczywistość cierpi na wiele chorób – brak szacunku, pogardę, obojętność, aż wreszcie brak miłości. Młody twórca jest tego wszystkiego świadom, dlatego nie demonizuje swoich bohaterów, którzy w innym filmie mogliby stać się prawdziwymi potworami. Raczej z troską i dziwną czułością ubolewa nad ich kondycją, doszukując się niemożliwego ratunku w bliskości.

Ocena: 6/10