Na pierwszy rzut oka „Przynęta” wydaje się brytyjską odpowiedzią na filmy Guya Maddina. Ale po chwili okazuje się, że podobieństwa są tylko naskórkowe. Elementem łączącym dokonania obu reżyserów jest styl, realizujący się w upodabnianiu obrazu do filmów z lat 40. czy 50. Czarno-biała kolorystyka, brud taśmy filmowej i dźwięk jak z puszki. To nawiązanie do kina retro jest nieprzypadkowe, ma wyrażać tęsknotę za tym, co byłe – być może już przeszłe i nieefektywne, ale jednak wywołujące nostalgię i posiadające swoją, niepowtarzalną wartość.
Jednak przy tym całym umiłowaniu do estetyki vintage, Mark Jenkin stworzył film wyjątkowo współczesny, mocno zaangażowany w aktualne problemy. Opowiada o małej nadmorskiej miejscowości, której mieszkańcy jeszcze starają się bronić przed zalewem przemysłu turystycznego, niszczącego autentyzm miejsca i rybactwo. Jenkin widzi w tym zjawisku kuriozalny paradoks. Przejmujący stare domy inwestorzy, przerabiający je na kwatery do wynajęcia, garściami czerpią z lokalnej kultury, stylizując domostwa linami i bojami, a jednocześnie ją niszczą.
Bohaterem jest mężczyzna, który wydaje się mieć przeciwko sobie całą nadciągającą modernizację. Już chyba tylko jemu zależy na połowie i utrzymywaniu się z rybactwa. Jest mu bardzo trudno. Jego brat odziedziczony po ojcu kuter przerobił na łódkę, którą wozi turystów na rejsy widokowy. Rybak, mimo to, codziennie rano zarzuca na brzegu sieci, by wyłowić marne ilości ryb. Jego głównym wrogiem jest małżeństwo, które niedawno kupiło od niego rodzinny dom i przerobiło go na mały pensjonat. Obie strony nie potrafią się dogadać. Rybak czuje, że jest wypierany przez przyjezdnych z jego naturalnego środowiska, właściciele chcieliby się dogadać, by w spokoju prowadzić interes.
Jenkin sympatyzuje z rybakiem – bez dwóch zdań. Nie oznacza to jednak, że ma w sobie to samo nieprzejednanie i gniew, co on. Patrzy na proces gentryfikacji i turyzmu z szerszej perspektywy. Z przyjętej przez niego pozycji widać, że pewne zmiany są po prostu nieuniknione, a kompromis możliwy do zawarcia. To wydaje się oczywiste, dlatego Jenkin koncentruje się na wzburzonych jak morskie fale uczuciach mężczyzny. Rybak czuje, że porzucając rybołówstwo zdradziłby ojca. Czuje się z morzem związany niemal więzami krwi, więc nie ma zamiaru podążać z prądem zmian, jak jego brat i cała reszta miasteczka. Charakteryzuje go bunt, w którym też jest sporo strachu przed nieznanym. Emocje dotykają również małżeństwo właścicieli pensjonatu, którym się wydaje, że są dobrą zmianą, która musi nadejść, niszcząc to wszystko, co było tu przed nimi.
Z tej perspektywy konflikt jest nie do rozwiązania. Nie bez powodu Jenkins zapełnia przestrzeń miasteczka duchami, które podobnie jak filmowa forma ma przypominać o tym, co byłe, tradycyjne i wartościowe – na tyle przynajmniej, by z tego nie rezygnować. „Przynęta” to bardzo świadome formalnie kino, które nie ma w sobie niczego efekciarskiego. Jest w nim zarówno wiele nostalgii, jak i złości, która jednak nie przysłania pogłębionej, inteligentnej analizy problemu, który w coraz większej mierze dotyka naszą codzienność.
Komentarze (0)