Trzeba naprawdę coś kochać, by móc jednocześnie złożyć temu hołd i nakręcić tego parodię. Nikt nie zarzuci Stricklandowi, że nie kocha kina giallo. Ma jednak do niego zdrowy dystans, który skutkuje niepohamowanym humorem. „In Fabric” nieustanie balansuje między oddawaniem czci temu niezwykle stylowemu gatunkowi włoskiego horroru, a totalnym wyśmianiem konwencji. Problem w tym, że stylowo się śmiejąc, odbieramy styl oryginałom. Świadomy kamp, jak twierdziła Susan Sontag, jest zawsze mniej satysfakcjonujący.
Strickland stylizuje swój film na utwór rodem z lat siedemdziesiątych, z których uwielbiają czerpać współcześni poławiacze filmowego szrotu, zamienianego za pomocą dystansu i śmiechu w złoto. To taki gotowy film kultowy, podany na tacy, spreparowany zgodnie z oczekiwaniami publiki. Po co odkopywać nieudolne, przesadzone, zabawnie niskobudżetowe horrory sprzed lat? Nakręćmy taki tu i teraz. Jest w tym jakaś metoda – oszczędność czasu i większa szansa na trafienie w gusta projektowanej publiki. Ale jakby nieco mniej zabawy.
Jest tu wszystko, czego potrzeba do seansu pełnego strachu i śmiechu: przesadzona mimika, głupawe ofiary, tajemne obrzędy, złowieszcze wiedźmy i pożądliwi starcy, jest też, oczywiście, śmiercionośny potwór, tym razem w tę rolę wcieliła się… czerwona sukienka. Ten przedmiot rodem z filmów Quentina Dupieuxa sprawdził się jako żartobliwie makabryczny artefakt z piekła rodem. Ale największa wartość filmu objawia się w jego warstwie wizualnej: vintage, retro, stylizowanej na niskobudżetowe filmy z lat 70. Pełno tu również nawiązań do symboliki kina giallo – lustra, kalejdoskopy, noże i krwawa makabra. Ale trzeba przyznać, że jest też sporo melancholii i uczuciowości. Bo czerwona suknia zdaje się symbolizować pożądanie – przedwcześnie wygasłe, tłumione, skrupulatnie skrywane. Jest zarazem karą i ostrzeżeniem przed płomieniami namiętności.
Już chyba nie zostanę fanem filmów Petera Stricklanda. Nie jestem miłośnikiem tych samych filmów, co on, mówimy zupełnie innymi kinematograficznymi językami. To dałoby się jeszcze pogodzić, gorzej z tym, że tym razem poszedł zbyt łatwą drogą – zbyt dobrze wystylizował swój film, sięgając po mimikrę, a nie tylko inspirację. Zgubiła go nadmierna miłość do oryginałów z lat 70. – być może ta sama namiętność, która przyniosła zgubę jego bohaterom.
Komentarze (0)