Nowe Horyzonty – „Deerskin”, reż. Quentin Dupieux

Dupieux wraz z Peterem Stricklandem powinni być uznani za twórców gatunku kina tekstylnego niepokoju. Zarówno w „In Fabric”, jak i w „Deerskin” to właśnie części garderoby odgrywają pierwszoplanowe role – i to bardzo niepokojące. U Stricklanda straszydłem była elegancka czerwona suknia, symbolizująca namiętność i tłumione pożądanie. U Dupieux króluje kurtka z jeleniej skóry, maskująca samotność, kompleksy i brak wiary w siebie.

„Deerskin” to również kino szeroko rozumianej eksploatacji. Tym razem jednak nie ma stylizacji na styl vintage, co działa tylko na jego korzyść. W zamian za podróbkę kina z lat 70., mamy własny, autorski styl Dupieux, łączący absurdalny humor z krwawym horrorem, ale również z dziwną melancholią. U niego punkt wyjścia wygląda jak sztubacki żart wzięty wprost z amatorskich filmów nastoletnich kumpli z podwórka, ale kończy się zaskakująco poważną refleksją.

Georges staje się (bardzo) szczęśliwym posiadaczem jedynej w swoim rodzaju skórzanej kurtki z obciachowymi frędzelkami. On widzi w swoim zakupie najpiękniejszą rzecz na świecie. I chyba ze wzajemnością, bo właściciel wchodzi w wyjątkowo zażyłą relację ze swoim nakryciem wierzchnim. Razem spędzają czas, rozmawiają i zwierzają się z największych pragnień. To się nazywa prawdziwa przyjaźń! Film byłby być może nico bardziej ekscentrycznym buddy movie, gdyby nie fakt, że w pewnym momencie skręca w stronę opowieści o psychopatycznych mordercach.

Dupieux swój oryginalny pomysł wyciska do końca, na dodatek dodając do niego kolejne szalone wątki. Ale nie przesadza, zachowuje umiar i czystość narracji, dba o dyscyplinę, dzięki której „Deerskin” wygląda na dzieło wyjątkowo niskobudżetowe, niemal amatorskie, co znakomicie współgra z fabułą. Francuz ponadto jest na tyle samoświadomy, że doskonale wie, że żartu nie można ciągnąć w nieskończoność, dlatego nie przedłuża. Całość zamyka się w absolutnie wystarczających godzinie i piętnastu minutach. To w sam raz, by ta nieskomplikowana fabuła w pełni wybrzmiała.

Jak wspominałem, choć całość utytłana jest po same łokcie w absurdzie, to ostateczna konstatacja jest naprawdę dojmująca. Z filmu o skórzanej kurtce ostatecznie tworzy się dzieło o samotności jako ogólnoludzkiej kondycji. To również różni Dupieux od Stricklanda, który ograniczył się do niezobowiązującej zabawy. Francuz natomiast potrafi z kina eksploracyjnego uszyć autentycznie poruszającą metaforę, która potrafi zaimponować niemniej niż kurtka z jeleniej skóry.

Ocena: 6/10