Nowe Horyzonty – „Biały, biały dzień”, reż. Hlynur Palmason

Palmason nakręcił film o duchach – ale taki, w którym ich nie widać, choć potrafią przerazić, wycisnąć łzy i całkowicie zdruzgotać psychicznie. Po nieudanych „Zimowych braciach”, Islandczyk nakręcił przejmujący, ale również trzymający w napięciu film o przechodzeniu procesu żałoby, a także odkrywaniu tajemnic, które nie ułatwiają godzenia się ze stratą najbliższej osoby.

Tytułowy biały, biały dzień to taki, w którym niebo i ziemia mają ten sam kolor, a świat zmarłych łączy się z naszym, ziemskim. Wtedy dochodzi do spotkania nieżywych z żywymi. W jeden z takich dni żona głównego bohatera ginie w wypadku samochodowym. Akcja zawiązuje się po dłuższym czasie, jaki minął od jej śmierci, gdy wydaje się, że rodzinie udało się pogodzić ze stratą żony, matki i babki. Wystarczy jednak drobne wspomnienie – bibelot, książka, nagranie wideo, by wspomnienia wróciły, a trauma wybuchła na nowo.

Palmason nakręcił film o żałobie w konwencji nietypowego thrillera, czy może raczej – filmu śledczego. Nie bez powodu główny bohater jest policjantem. Grzebiąc w jakichś zapomnianych rzeczach żony, Ingimundur natyka się na przedmioty, które odsłaniają tajemniczą stronę życia kobiety. To nie będzie jednak tradycyjny kryminał, ani tradycyjny thriller. Raczej film familijnym o wyjątkowym napięciu dramaturgicznym.

Ingmindur wydaje się szczególnie rodzinnym człowiekiem. Najbardziej lubi spędzać czas ze swoją córką, a całe dnie poświęca na remontowanie domu, który ma zamiar oddać rodzinie córki. Chodzi nawet na terapię, która ma mu pomóc przejść przez żałobę po żonie. Nie ona jednak przyniesie mu pocieszenie. Nie wiadomo, czy w ogóle to nastąpi.

Palmason dba, byśmy za wiele nie wiedzieli o życiu jego bohaterów. Nie wiemy, co Ingmindur odkrył. Dowiadujemy się tego powoli, scena po scenie, coraz bardziej współodczuwając z bohaterem, robiącym coraz bardziej niepokojące rzeczy. Islandczyk buduje napięcie nie gorzej niż mistrzowie kina gatunkowego, choć z tradycyjnym kinem rozrywkowym „Biały, biały dzień” nie ma za wiele wspólnego. To właśnie precyzja scenariusza jest tym, co pozwala nam coraz głębiej zanurzać się w ten nieprzyjazny, surowy świat, w którym świat ludzi wydaje się w wyjątkowo mocno powiązany z naturą.

Palmason potrafi rozgrzać nasze serca widokiem wyjątkowo bliskiej relacji wnuczka z dziadkiem, przerazić agresją bohatera, ale również przejąć jego rozpaczą. Islandczyk miesza różne emocje w niemniejszym stopniu co gatunkowe inspiracje. Straszy niczym najprawdziwszy horror, rozczula jak kino rodzinne, wzrusza jak melodramat i mrozi krew w żyłach jak thriller. A to potrafią robić tylko najlepsze filmy.

Ocena: 7/10