Nowe Horyzonty #6 – Więźniowie i zdrajcy

Szósty dzień festiwalu przyniósł filmy o więźniach i zdrajcach, czasami były to dokładnie te same osoby. Największym wydarzeniem był pokaz najnowszego dzieła Marco Bellocchio „Zdrajca”, ale niekoniecznie najciekawszym. Obok niego obejrzałem austriackiego „Angelo” oraz nagrodzone w Cannes „Siłę ognia” i „Kwiat szczęścia”.

Zdrajca, reż. Marco Bellocchio

Włoski mistrz dokonuje ostatecznego rozprawienia się z włoska mafią. Opowiada historię Tommaso Buschetty, który doprowadził do rozbicia „Cosa Nostry”. Nie był jednak ani sędzią, ani detektywem, lecz jednym z najwyżej postawionych mafiosów. Gdy został złapany, postanowił iść na współpracę z władzą i wydać szefów mafijnych rodzin, doprowadzając do największych w historii zatrzymań. Buschetta nie widzi w sobie jednak tytułowego zdrajcy, uważa, że to właśnie on działa w zgodzie z mafijnym honorem, który nie pozwala mu tolerować sposobu działania współczesnych mafiosów, nie zważających już na żadne zasady moralne. Czytaj dalej.

Angelo, reż. Markus Schleinzer

Poprzedni film Schleinzera – „Michael” – opowiadał o pedofilu przetrzymującym w piwnicy porwanego chłopca. To zadziwiające, ale „Angelo”, choć z pozoru tak różny, jest bardzo do niego podobny – i to nie tylko ze względu na imię w tytule. Gdy przestanie się zwracać uwagę na kostiumy z epoki, scenografię dworów i pałaców czy wytworne fryzury, to okaże się, że to również film o perwersji dominacji – o bezbronnym chłopcu przetrzymywanym w więzieniu kultury. Czytaj dalej.

Siła ognia, reż. Olivier Laxe

Film zrobił furorę na tegorocznym festiwalu w Cannes, zdobywając nagrodę w prestiżowej sekcji „Un Certain Regard”. Roman Gutek nazwał go nawet najlepszym filmem francuskiego festiwalu w ogóle. Przyznam, że zupełnie nie rozumiem tego fenomenu. Nie znalazłem w nim absolutnie niczego, czego nie widziałbym już gdzie indziej i to przedstawionego w znacznie ciekawszy sposób. Czytaj dalej.

Kwiat szczęścia, reż. Jessica Hausner

Trochę thriller biologiczny, trochę science-fiction, trochę „Black Mirror”, a trochę dramat familijny. Jak widać, Jessica Hausner pomieszała wiele różnych gatunkowych tropów, które ułożyły się w opowieść o dość jasnej wymowie. Co jest, od razu to przyznajmy, rozczarowujące. Czytaj dalej.