Nowe Horyzonty #4 – Trauma i haj

Czwartego dnia festiwalu obejrzałem najważniejszy film festiwalu, a być może i całego roku, czyli zdobywcę Złotej Palmy w Cannes „Parasite”. Ale nie zabrakło również innych ważnych i udanych filmów – jak przejmującego „Dzięki Bogu”, oryginalnego „Koko-di Koko-da” czy totalnie odjechanego „Plażowego haju”. Zaciągnijcie się i odlećcie w podróż po ludzkich traumach i plażowych przyjemnościach.

Parasite, reż. Bong Joon-ho

Bong Joon-ho jest współczesnym mistrzem kina gatunkowego. Jego klasa objawia się w tym, że potrafi z konwencji uczynić plastyczne tworzywo, całkowicie podporządkowane jego wizji i celom. Nie przejmuje się gatunkowymi wyznacznikami. Tworzy swoje własne standardy. Dzięki temu potrafi kreować całkowicie autorskie, zaskakujące filmowe światy, które puchną, rozsadzają ramy obrazu. Wychodzą z karbów fikcjonalnej opowieści, by rozlać się po rzeczywistości, wysysając z niej pożywne soki. Jak pasożyt. Czytaj dalej.

Dzięki Bogu, reż. Francois Ozon

Ozon podjął dokładnie ten sam temat co Wojciech Smarzowski w „Klerze”. Również mierzy się z niezwykle trudnym problemem pedofilii w Kościele. Podszedł do niego jednak zupełnie inaczej. I nie chodzi tylko o odmienny styl opowiadania. Jego spojrzenie na sprawę jest znacznie szersze i jakby bardziej przenikliwe. Czytaj dalej. 

La Quietud, reż. Pablo Trapero

Ten film powinien być produkcji wenezuelskiej. Każdy, kto zarzucał Farhadiemu, że jego „Wszyscy wiedzą” to telenowela, powinien obejrzeć „La Quietud” i odwołać swoje słowa. Odnajdziemy tu absolutnie wszystko to, co w „Modzie na wszystko” – zdrady, podwójne zdrady, kazirodztwo, urojone ciąże, niechciane dzieci, skomplikowaną przeszłość. Tylko zmartwychwstania brakuje. Ale jakby zamienić film Trapero w serial, to i pewnie na to przyszłaby pora. Czytaj dalej.

Koko-di Koko-da, reż. Johannes Nyholm

Film Nyholma można interpretować jako szwedzką odpowiedź na amerykańskie „Midsommar”. Tu również jest nordycki folklor, z którego ulepiono metaforę traumy i kryzysu w związku. Jest też groza, ale tym razem podana z groteskowym, baśniowym, onirycznym sosie. Czytaj dalej.

Plażowy haj, reż. Harmony Korine

Narkotyczny trip jakiego kino jeszcze nie widziało, niekończące się party na najwystawniejszych jachtach Florydy, melanż w najciemniejszych zaułkach portowych dzielnic. Nazwij „Plażowy haj” jak tylko chcesz, każde określenie będzie tak samo trafne, a zarazem zupełnie bezpodstawne. Korine ponownie, tak jak w „Spring Breakers”, zwodzi nas i uwodzi. Chucha nam narkotycznym dymem z największego skręta jakiego w życiu widzieliście prosto w nos, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Zataczając się ramię w ramię ze Snoop Dogiem, popijając na zmianę drogie brandy z najtańszym piwem, tylko od czasu do czasu masz przebłysk świadomości: to być może najtrafniejszy film o sztuce, literaturze i istocie artyzmu jaki powstał w ostatnich latach. Czytaj dalej.