Nowe Horyzonty 2025 #1 – Diamenty, jednorożce i utopia

Początek Nowych Horyzontów przyniósł podróże do utopii, magicznych krain, spotkania z mitycznymi zwierzętami, fantazmatami i pulpową wyobraźnią. Nie wszystkie jednak były równie satysfakcjonujące.

Błysk diamentu śmierci, reż. Hélène Cattet, Bruno Forzani

Co by było, gdyby w latach 60. zatrudniono do nakręcenia jednej z odsłon przygód Jamesa Bonda filmowca o awangardowej wrażliwości? Na to pytanie odpowiada duet wybitnie oryginalnych twórców, którzy kolejny już raz wzięli na warsztat popularny retro-gatunek kina europejskiego i przerobili go na opalizujący diamencik.

„Błysk diamentu śmierci” to czysta zabawa kinem – żywioł ruchu, obrazu, montażu i kolorów. Pulsująca i hipnotyzująca maszynka do zachwycania. Filmowcy rozłożyli na czynniki pierwsze filmową maszynerię rządzącą pulpowym kinem pół wieku temu i złożyli na nowo, tworząc własną kunsztowną machinę. Porównania do maszyn są jak najbardziej na miejscu, bo to film precyzyjny, drobiazgowy i działający bez zastrzeżeń. Nic się w nim nie zacina i nie zatrzymuje – obraz leci do przodu, gubiąc nas w meandrach swojej logiki.

Ale zgubić się z Cattet i Forzanim, to jak odnaleźć się w wyjątkowej krainie. Filmowcy uruchamiają całą wyobraźnię rządzącą popkulturą pół wieku temu. Mamy komiksowych złoczyńców, niedorzeczne kostiumy, kosmiczną technologię, fikuśne gadżety, które budują świat opowieści o Johnie D., agencie do zadań specjalnych. Akcja jest poszatkowana i daleka od linearności. Niemal każda scena to inna czasoprzestrzeń. Ba, co tam scena – każde ujęcie może nas przenieś w przód lub w tym o dziesiątki lat, albo wcielić postać w zupełnie inną. Chaos jest pełen, ale da się w nim odnaleźć – jak w pokręconej pulpowej wyobraźni seryjnych pożeraczy groszowej literatury i filmów klasy Z. To nie tylko czysta zabawa i hołd dla kina sprzed dekad, ale również dekonstrukcja języka i przypomnienie, czym popkultura była kiedyś i dlaczego wciąż jest nam tak bardzo potrzebna.

Ocena: 8/10

Śmierć jednorożca, reż. Alex Scharfman

Łaknące zemsty krwiożercze jednorożce? Brzmi jak pokręcony banger! A wyszedł, niestety, nieznośny snuj. Twórcom pomysłowości wystarczyło na treatment, bardzo ogólny zarys fabuły, którego w żaden sposób nie potrafili rozwinąć. A przynajmniej nie potrafili rozwinąć w sposób zaskakujący i odrobine choćby oryginalny. Bo na fabułę składają się same klisze: mamy historię ojca i córki, którzy muszą na nowo nawiązać relację w obliczu śmierci żony i matki; mamy chciwych krezusów branży farmaceutycznej, którzy filantropią próbują maskować swoją bezduszność; wreszcie mamy motyw home invation, czyli obcych nacierających na dom. Każda z tych linii fabularnych rozwija się zgodnie z podręcznikiem, czyli przewidywalnie i nudno. Zupełnie inaczej niż początek filmu, kiedy jeszcze mogliśmy mieć nadzieję, że czeka nas podróż w nieodkryte rejony kinematografii. Ale film bardzo szybko skręca w stronę tradycyjnej dramaturgii i sprawdzonych pomysłów, które ni ziębią, ni grzeją. Najgorsze jest to, że od początku wiadomo, kto tu jest dobry i zasługuje na wybawienie, a kto podły i czeka go śmierć. I żaden zakręcik fabuły tego przekonania nie zmienia – a finał doskonale wypełnia to, co było jasne po pierwszych kilkunastu minutach. I tylko tych jednorożców żal…

Ocena: 4/10

Osiem pocztówek z utopii, reż. Radu Jude, Christian Ferencz-Flatz

Czy set starych reklam może być erudycyjnym esejem, wnikającym w nieświadomość mieszkańców całego bloku krajów? Jeszcze jak! Udowodnił to Radu Jude (we współpracy z Christianem Ferencz-Flatzem), który nadal tępi kapitalizm, jednocześnie obnażając najbardziej skrywane zakątki narodowej podświadomości Rumunów. Choć równie dobrze mogłoby to dotyczyć mieszkańców jakiegokolwiek kraju Europy środkowo-wschodniej. Choćby Polski.

Jude śle pocztówki z przeszłości – z czasów pionierskiego, wyjątkowo agresywnego i pozbawionego gustu okresu kapitalizmu, z lat 90. i okresu millenium. Niezwykle barwnym i plastycznym materiałem uczynił reklamy telewizyjne, które zestawia tematycznie. Skupia się na kilku kwestiach: aspektach płciowych, mitach narodowych, poszukuje w reklamach magii, motywów zwierzęcych i typowo ludzkich. Interesują go mity i fantazmaty, które przewijają się przez te krótkie filmiki z barwnej epoki. Sporo jest o narodowych kompleksach (szczególnie w odniesieniu do Zachodu), o stereotypach płciowych (kobiety piorą, mężczyźni patrzą na kobiety), o pragnieniach (spadające z nieba pieniądze). Wciąż słychać echa dawnego systemu, a nowy jest jeszcze efemeryczny, nauczany właśnie przez reklamy, bardzo często na zachodnich licencjach (bardzo podobne wyświetlano w polskiej telewizji).

Z naszego punktu widzenia jest to wyjątkowo ciekawy materiał, bo analogiczny do tego, co funkcjonowało u nas. Zamiast Rzymian i Daków wystarczy podstawić wąsatych sarmatów – i jesteśmy w domu. Reszta jest niemal identyczna: ten sam wulgarny erotyzm, patriarchalizm, konserwatyzm i zachłyśnięcie mirażami kapitalizmu. I klasowa pogarda dla tych, którzy nie potrafili załapać się na pociąg do dobrobytu.

„Osiem pocztówek z utopii” to niepozorna miniaturka. Trochę wprawka ze sztuki montażu, trochę wideoesej. Ale właśnie dzięki humorowi i bezpretensjonalności jest w stanie wydobyć tak wiele z tak, wydawałoby się, marnego materiału.

Ocena: 7/10