Życie jest jak surfing. Jak ujeżdżasz falę, czujesz się jak król. Ale upadek może być niezwykle bolesny. Film „Surfer” traktuje tę metaforę niezwykle poważnie. Wręcz dosłownie. Opowiada bowiem o zapalonym surferze, który jest w stanie zaryzykować wiele, by móc pruć grzywy fal na swojej ukochanej plaży. Wie bowiem, że deska i ocean to znacznie więcej, niż może się wydawać.
Palące słońce, błękitne niebo, skrząca się z oddali woda i bielejące na horyzoncie fale. Lorcan Finnegan zabiera nas nad przepiękne australijskie wybrzeże, które okaże się sceneria historii większej niż życie, gdzie w jedną chwilę można upaść na samo dno, by podnieść się i dosięgnąć celu. „Surfer” jest bowiem kinem o marzeniach, pragnieniach, trudach życia i wytrwałości. A jednocześnie to wciąż film z gatunku „z Nicolasem Cage’m w roli głównej”. Zatem nie ma co zrzymać się na różnorakie scenariuszowe głupotki, pytać się o psychologiczną głębie czy łapać się za głowę nad nazbyt patetycznymi dialogami. Jest to bowiem kino niezwykle świadome. I świadomie operujące przesadą, kiczem, patosem i gatunkowymi schematami. I może właśnie dzięki temu jest w stanie zaoferować tak wieloaspektową, angażującą i zaskakującą metaforę.
Jednocześnie to także po prostu świetnie napisana historia, która ma swoje zwroty akcji, które działają głównie poprzez zaniechaniu. Gdy bohater grany przez Cage’a konfrontuje się z bandą bay boyów, gangiem okupującym lokalną plażę, wydaje się, że za moment dostaniemy wściekłego Cage’a, który zrobi z nimi porządek. Okazuje się jednak, że jest wobec nich bezbronny. Gdy wreszcie trafia w jego ręce pistolet, wcale nie staje się on jego przewagą. Podobnych motywów jest więcej, a Finnegan ewidentnie świetnie się bawi, zwodząc nas i celowo podążając wspak naszym oczekiwaniom. I dobrze, bo życie jest nieprzewidywalne. Bogacz w sekundę może stać się kloszardem, przegrany może zdominować mistrza, respekt sąsiaduje z zażenowaniem, a porzucone marzenia w jedną chwile są w stanie się ziścić.
Finnegan potrafił o tym wszystkim opowiedzieć nie tylko fabułą, nie tylko twarzą Cage’a, nie tylko poprzez grę z gatunkowymi schematami. Ale również poprzez konsekwentną i niezwykle ciekawą warstwę wizualną, za którą w dużej mierze odpowiadał polski operator Radosław Ładczuk. To dzięki niemu całość emanuje niezwykłymi kolorami, dodatkowo dodającymi rumieńców rozgrzanej od emocji historii.
Ocena: 7/10
Komentarze (0)