Traf chciał, że jednego dnia zobaczyłem dwa filmy o starości i przemijaniu. W obu również dość wyraźnie zaznaczony jest wątek kulinarny. Jeden jednak jest ciepłą komedią o parze czułych staruszków, drugi krwawą ucztą body horroru. Oba jednak świetnie odnajdują się w wykorzystywanej konwencji. I wzmagają głód. Nie tylko na ciasto.
Substancja, reż. Coralie Fargeat
Takiego filmu nie powstydziliby się bracia Grimm. Oczywiście, gdyby robili filmy. I żyli dzisiaj. I wyznawali kult Davida Cronenberga. Film Fargeat jest bowiem miksem najważniejszych, klasycznych bajek. Ale nie w uładzonej wersji z kart książek dla dzieci, ale tych mrocznych, pełnych krwi, posoki i terroru.
Jest zły wilk, Królewna Śnieżka, Kopciuszek i zła królowa. Jest też piękna i bestia, Quasimodo i Frankenstein. Jest też całe naręcze nawiązań do filmów. Od „Lśnienia”, przez wampiryczne „Tylko kochankowie przeżyją”, po ironiczne mrugnięcie „Odyseją kosmiczną”. Jest to koktajl egzotyczny, ale niezwykle satysfakcjonujący. Słodko walący w potylicę.
Trzeba się do niego przyzwyczaić. Fargeat mówi bowiem wielkimi literami. Krzyczy wręcz o czym chce powiedzieć, hiperbolizuje, powiększa do gargantuicznych rozmiarów, zamieniając subtelność przekazu w monstrum. To nie jest delikatny film z eterycznym przekazem. Nie bierze jeńców, wali po głowie morałem jak Herkules maczugą i strzela do subtelnych metafor jak gajowy z dwururki. Ale to w końcu nic innego jak współczesna bajka, a co to za bajka bez morału bijącego po oczach nawet w najciemniejszą noc.
Dlatego wszystko jest tu wynaturzone, mężczyźni mizoginistyczni i śliniący się na widok świeżych, jędrnych piersi i pośladków. Kobiety z kolei są jak pieski, żyją tylko dla ich poklasku, drapania za uszko i świdrującego wzroku, którym mężczyźni gwałcą je przez skąpe ubranie. Kobieta jest młodością i jędrnością – mięskiem dla mężczyzn. Fargeat w ten jakże niesubtelny sposób, rzecz jasna, rozprawia się z patriarchalnie toksycznym sprowadzaniem kobiet do tego, co najlepiej się sprzedaje na ekranie: tyłków i piersi. Ale jednocześnie podejmuje odwieczny problem przemijania i kwestionuje niezgodę na więdnące wdzięki, które niektórzy uważają za jedyny atut kobiet. Oferuje równowagę – pokazuje, że na wszystko jest czas i każdy stan skupienia jest ważny. Bez względu na ilość wody w organizmie. To, co charakterystyczne dla dzisiejszego świata – choćby popularne operacje plastyczne, które zamiast upiększać, tworzą potwory – zszywa się tu grubą nicią z uniwersalnymi przekazami znanymi z bajek: choćby z tej, w której pewna królowa nie może pogodzić się z faktem, że w jej królestwie pojawiła się piękniejsza dziewczyna. Francuska reżyserka proponuje nowe odczytanie bajki o Śnieżce, w której Królewna i Królowa to ta sama osoba – tylko w innym stadium swojego życia.
Po wybrzmieniu licznych morałów, co następuje bardzo szybko, przez chwilę można odnieść wrażenie, że Fargeat powiedziała wszystko i może się już tylko powtarzać. Tymczasem jest zupełnie inaczej. Gdy moralne nauki wybrzmiewają, zaczyna się orgia body horroru – z flakami, posoką, krwią i wymiocinami. Zaczyna się zwyczajnie czysty fun, który jednocześnie zabiera nas na przejażdżkę po najbardziej klasycznych toposach zachodniej kultury.
Ocena: 8/10
Moje ulubione ciasto, reż. Maryam Moghadam, Behtash Sanaeeha
Starość nie jest najbardziej fotogenicznym tematem filmowym. Ale para irańskich twórców bardzo zapragnęła ten stan rzeczy zmienić. I im się udało. „Moje ulubione ciasto” to ciepła, urokliwa, pełna subtelnego humoru komedia, w której jest dużo samotności, ale także sporo nadziei i miłości. Rzecz o tańcu, cieście i winie, przez którą prześwituje niekiedy rozpacz i dysząca śmierć.
Jest też zadziwiająco wiele o polityce. Bardzo krytycznie. Twórcy nie boją się nostalgizować o czasach przedrewolucyjnych, kiedy młoda bohaterka chodziła w szpilkach na imprezy i paradowała w bikini po plaży. Nie boją się także uderzać w drakońskie prawo moralne, które nie tylko tłamsi młodych, ale także starych, którym z tego powodu jeszcze trudniej wyrwać się z matni samotności. Być może tak odważnie krytykują, bo ostrość politycznej wymowy skutecznie łagodzi wspomniane ciepło, urok i uśmiech zauroczonych bohaterów.
Bohaterką jest starsza kobieta, która pozostaje samotna od trzydziestu lat. Dawno odchowała dzieci, czas spływa jej na oglądaniu łzawych seriali, rozmowach telefonicznych o chorobach przyjaciółki i pieczeniu ciasta na wypadek, jakby ktoś ją odwiedził. Zazwyczaj zjada je samotnie, więc pewnego dnia się odważa i rusza na „łowy”, co w jej wypadku polega na przechadzce po parku i wyjście do restauracji dla emerytów. Traf chce jednak, że spotyka tam miłego taksówkarza. Dzięki determinacji, którą wykazać się potrafią osoby, które wiedzą, że ich czas się dramatycznie kurczy, doprowadza do niezwykle miłej nocy. Która jednak przyniesie nie tylko radosne pląsy. Przyniesie też świadomość, że być może na szczęście jest już za późno.
Ale dwójka reżyserów nie chciała zrobić depresyjnego filmu. Wręcz przeciwnie – pragnęli wlewać w serca optymizm. Pokazywać właśnie, że trzeba czerpać z życia garściami. Nie bać się. Ryzykować. Bo tylko wtedy jest szansa, że cokolwiek się życiu wydrze. Choćby to była namiastka, miraż, strzępek. Szczęście jest niemierzalne. Po prostu jest – nawet jeśli na krótką chwilę.
Ocena: 7/10
Komentarze (0)