Nowe Horyzonty 2024 #1 – Kino na sterydach

Ten film rozrasta się, pęcznieje, nabiera masy jak mięśnie kulturystki pod wpływem sterydów. Zaczyna się niepozornie, choć od samego początku – stylowo. Ekran zalewa czerń przecinana neonowymi czerwieniami, zieleniami i błękitami. Nie ma wątpliwości – jesteśmy w latach 80. filtrowanych przez ówczesne filmy. W pierwszych scenach odwiedzamy siłownię pełną spoconych ciał osiłków przypominające ówczesnych gwiazdorów kina akcji i strzelnice okupowaną przez fanów „Szklanej pułapki”. To świat, w którym mogliby zamieszkać Rambo wraz z Rockym, ale to nie rozsadzeni mięśniami mężczyźni będą odgrywać w tym filmie pierwszoplanową rolę. Rose Glass odwraca zasady kina lat 80., to kobiety mogą pochwalić się największymi mięśniami, a mężczyźni to żałośni damscy bokserzy.

Każda kolejna scena szprycuje nas posterydowymi halucynacjami, napędza akcję przemocą, seksem, miłością i nienawiścią skąpanymi w ejtisowej estetyce. Bo choć nie brak tu strzałów, uderzeń pięściami i naprężonych mięśni, ostatecznie to, co prawda mocno nietypowa, ale jednak czuła historia miłosna, dowodząca, że miłość to najgorsze, co może się przytrafić. Bo przynosi niewiadome, zamienia nas w bezwzględne bestie, daje wielkiego kopa, by walczyć o drugą osobę do upadłego. Nawet brew sobie. Zakochany jest niebezpieczny i nieprzewidywalny. Autodestruktywny.

Glass ten melodramat pożeniony z pełnym przemocy feministycznym kinem akcji potrafiła pozszywać z dziwacznych hiperboli, zaskakujących symboli i bezwstydnych klisz rodem z filmów oglądanych przed dekadami na wideo. Patrzy się na to z rosnącym niedowierzaniem i fascynacją, z wychodzącymi na policzki wypiekami, czerwieniejących od kolejnych fabularnych i wizualnych atrakcji, chłonąc tę duszną atmosferę amerykańskiej prowincji. Na której panuje przemoc, miłość i naoliwione sterydowe mięśnie.

Ocena: 8/10