Najlepsze 2015: Polskie kino

To był szczególny rok dla polskiego kina. Będziemy go pamiętać przede wszystkim ze względu na pierwszego w historii naszej kinematografii Oscara za pełnometrażowy film obcojęzyczny dla „Idy”. Nie możemy jednak zapomnieć, że podczas oscarowej gali liczyli na otrzymanie swoich statuetek również twórcy dwóch krótkich dokumentów: Aneta Kopacz za „Joannę” i Tomasz Śliwiński za „Naszą klątwę” oraz operator „Idy” Łukasz Żal. Zwiastunem dobrych czasów dla polskiego kina była również liczna obecność rodzimych produkcji na największych światowych festiwalach i otrzymywane na nich nagrody: „Body/Ciało” miało swoją premierę na Berlinale, „Intruz” w Cannes, a „11 minut” w Wenecji. Już tradycyjnie świetny sezon zaliczyli polscy dokumentaliści, zdobywając naręcza nagród na całym świecie. Szczególnie warto wspomnieć „Nadejdą lepsze czasy” Hanny Polak, „Braci” Wojciecha Staronia, „Punkt wyjścia” Michała Szcześniaka, „Casa Blancę” Aleksandry Maciuszek i „Królową ciszy” Agnieszki Zwiefki. To był również świetny rok dla rodzimych kiniarzy, którzy zaliczyli największe wpływy od 1989 roku, do czego w dużej mierze przyczyniły się również polskie filmy z „Listami do M. 2” na czele. Poniżej znajdziecie moją dziesiątkę najlepszych polskich produkcji:

wołanie

10. Wołanie, reż. Marcin Dudziak

Polskie kino w końcu odkryło stylistykę slow cinema. Jedni uznali, że dokonało tego dokładnie w momencie, kiedy na całym świecie zaczęto odchodzić od tego typu kina. Inni natomiast stwierdzili, że lepiej późno niż wcale. Obie strony mają sporo racji. Trudno nie odnieść wrażenia, że „Wołanie” jest dziełem epigońskim, naśladowczym, starającym się podczepić pod modną kategorię. Niemniej jest kopią szczególnie wierną, wykorzystującą powolną narrację w konkretnym celu. Film Dudziaka jest objawem pewnej normalizacji polskiego kina, w którym istnieje miejsce również dla trudnego, artystycznego kina przeznaczonego dla wyrobionej, poszukującej widowni.

Obce-niebo

9. Obce niebo, reż. Dariusz Gajewski

Krytyczne spojrzenie na zimnych Szwedów odbierających dziecko dwójce polskich imigrantów. Z pozoru to film o bezwzględności skandynawskich urzędów i patologiach wynikających z państwa opiekuńczego. Gdy jednak spojrzymy na niego uważniej, to okaże się, że traktuje on również o kulturowym niedostosowaniu, co w znacznie gorszym świetle stawia ukazanych Polaków, którzy nie wiedzą jakie normy kulturowe obowiązują w kraju, w którym chcą mieszkać. Wartość tego filmu tkwi w tej niejednoznaczności interpretacyjnej, dotykającej przestrzeni między etyką i polityką. Te rozważania przynoszą znacznie większą satysfakcję niż emocjonalne angażowanie w przewidywalną fabułę.

Performer

8. Performer, reż. Maciej Sobieszczański i Łukasz Ronduda

Kolejny przykład, że polska kinematografia jest w znakomitym stanie. Tylko kino w rozkwicie wydaje filmy oryginalne, niesztampowe, eksperymentujące. Taki jest właśnie „Performer” – nie w pełni udany, wewnętrznie rozbity, domagający się korekt, ale za to odświeżający i odważny. Miesza stylistyki i filmowe rejestry opowiadania, korzysta z poetyki video-artu, mockumentu, performansu. Propozycja znacznie ciekawsza niż inny tegoroczny rezultat kooperacji świata sztuki z kinem, czyli „Walser” Zbigniewa Libery.

Karbala

7. Karbala, reż. Krzysztof Łukaszewicz

Nie możemy konkurować na efekty specjalne z Hollywoodem. Nie stać nas na epickie spektakle wojenne. Chcąc robić kino widowiskowe musimy znaleźć sposób, by ukryć finansowe niedostatki. We wzorcowy sposób udało się ta sztuka twórcom „Karbali”, którą ogląda się bez zażenowania realizacyjną zgrzebnością. Łukaszewicza należy pochwalić również za to, że jako jeden z nielicznych polskich reżyserów sięgnął po autentyczne wydarzenia z najnowszej polskiej historii i potrafił opowiedzieć o nich korzystając z narzędzi kina gatunkowego. Jedynym mankamentem jest niedostateczne przemyślenie warstwy politycznej, która skrywa się za wydarzeniami w City Hall.

córki-dancingu

6. Córki dancingu, reż. Agnieszka Smoczyńska

Szalony debiut, który chciałoby się pokazywać studentom szkół filmowych jako wzór do naśladowania. Nie dlatego, że jest bez wad – tych ma aż nadto – ale ze względu na cechy, które powinno mieć młode kino. Smoczyńska otworzyła polską kinematografię na nowe doświadczenia, które były niedostępne co najmniej od lat 80., kiedy święciły tryumfy musicale. Młodzieńcza energia, dbałość o warstwę wizualną i muzyczną poskutkowały stworzeniem dzieła hybrydycznego, zamierzenie dziwacznego, które będzie żyło swoim własnym życiem wśród wielu wielbicieli. To przykład kina, do którego będzie się chciało wracać.

Hiszpanka

5. Hiszpanka, reż. Łukasz Barczyk

Najbardziej kontrowersyjny polski film tego roku. Widownia zignorowała, krytycy zmiażdżyli, filmowe środowisko wyśmiało. Miała być megaprodukcja, kinowy hit, dzieło na miarę „Bękartów wojny” Tarantino, a skończyło się kłótnią o źle wydane pieniądze i zarzutami o oszustwo. Szczerze mówiąc całkowicie nie rozumiem argumentów malkontentów. „Hiszpanka” od początku miała znajdować się z dala od historycznych wydarzeń. Miała być efektem pracy wyobraźni, dziełem kontrowersyjnym, łączącym popularne z elitarnym. I taka właśnie jest: wizualnie wysmakowana, czerpiąca garściami z historii kina, bawiąca się przeszłością, prowokująca, wyśmiewająca, ale również autoironiczna – kampowa. Burza wokół filmu Barczyka jest dla mnie największą zagadką tegorocznego sezonu. Nie jest, jak ogłaszano w pierwszych zwiastunach, żadnym arcydziełem, ale na pewno kinem porządnym, oryginalnym i zabawnym. Wolę ekscentryzm Barczyka, którego fanem nigdy nie byłem, od nijakości i miałkości produkcji historycznych w stylu „Generała Nila” czy „Letniego przesilenia”.

Intruz

4. Intruz, reż. Magnus von Horn

Kolejny film na liście, którego akcja rozgrywa się w Szwecji – ten jest jednak znacznie ciekawszy. Pewnie dlatego, że chcąc dokonywać wiwisekcji jakiejś kultury, należy ją dobrze znać. Tak było w przypadku von Horna – Szweda żyjącego w Polsce. Ta opowieść o powrocie do rodzinnej miejscowości chłopaka skazanego za zabójstwo przypomina inne skandynawskie filmy: „Polowanie” czy „Stado”. „Intruz” podobnie jak one trzyma w napięciu i szokuje ludzką bezwzględnością. To film wyważony, umiejętnie grający na emocjach, precyzyjny i zimny jak skandynawskie powietrze.

Demon

3. Demon, reż. Marcin Wrona

Emblematyczna produkcja dla współczesnego polskiego kina. Wrona w przekonujący sposób połączył popularne z wysokim, w atrakcyjny – gatunkowy – sposób opowiadając o niełatwej polskiej przeszłości. Pomieszał rejestry, mnożył nawiązania nie tylko po to, by nas zabawić, lecz byśmy mogli z ukazanego kulturowego tygla wyciągnąć wnioski. Właśnie takie kino święci obecnie tryumfy na świecie: atrakcyjnie opowiedziane, mądre, skrywające w sobie kilka interpretacyjnych warstw. Śmierć Wrony była najgorszym, co mogło się przytrafić polskiemu kinu. Jego nieobecność będzie brzęczeć.

Czerwony-pająk

2. Czerwony pająk, reż. Marcin Koszałka

Długo oczekiwany fabularny debiut znakomitego dokumentalisty. Umieścił w nim wszystkie swoje największe traumy i fascynacje, którymi dzielił się w swoich poprzednich filmach. Podobnie jak Wrona wykorzystał schemat kina gatunkowego, który w jego rękach stał się środkiem autorskiej wypowiedzi. Wizualnie wysmakowany, trzymający w napięciu, enigmatyczny, hipnotyzujący. W pełni spełniony debiut, zwiastujący, miejmy nadzieję, owocną i długą pracę Koszałki z materią filmu fabularnego.

Body-Ciało

1. Body/Ciało, reż. Małgorzata Szumowska

Już od marca – czasu kinowej premiery – było wiadomo, że właśnie ta produkcja będzie w czołówce najlepszych dzieł tego roku. Reżyserka udowodniła nim, że należy nie tylko do grona najlepszych polskich twórców, ale również tych europejskich. Potrafiła w równych proporcjach połączyć makabreskę i dramat metafizyczny z komedią. Dialogując z historią polskiego kina uwolniła nas nieco od wciąż nawiedzających rodzimą kinematografię duchów. „Body/Ciało” to przykład kina wyważonego, delikatnego, cichego, ale właśnie dzięki temu spełnionego.