Najlepsze 2015: kino światowe

Mijający rok był kolejnym, który upłynął pod znakiem remake’ów, sequeli i kontynuacji serii. Ponownie mogliśmy zajrzeć w gęby prehistorycznych gadów, przemierzyć postapokaliptyczne pustkowia oraz udać się do odległej galaktyki.

Poza bohaterami, których przygodami ponownie mogliśmy się emocjonować w największych tegorocznych przebojach – w filmach „Mad Max: Na drodze gniewu”, „Jurassic World” i „Gwiezdne Wojny: Przebudzenie mocy” – przez ekrany przewinęli się również James Bond w „Spectre”, Katniss Everdeen w „Igrzyskach Śmierci: Kosogłos. Część 2”, grupa Avengersów, Ethan Hunt w „Mission: Impossible – Rogue Nation” i wielu innych dobrych znajomych. Te wieczne powroty do znanych bohaterów, serii i franczyz zwiastujące obecność w Hollywoodzie kryzys wyobraźni, nie muszą oznaczać zapaści w samym kinie, który zanotował niezły rok, choć bez jednogłośnie okrzykniętych arcydzieł. Dowodów, że powroty do znanych filmów nie muszą być złym pomysłem i dawać satysfakcji jedynie producentom, dostarczyły wymienione wyżej trzy największe tegoroczne hity, które nie tylko osiągnęły historyczne wyniki kasowe, ale również zaspokoiły oczekiwania zarówno fanów, jak i wymagających krytyków.

Choć zmiana warty wśród czołowych twórców hollywoodzkiego kina nowej przygody – zwiastowana sukcesami Colina Trevorrowa z „Jurassic World” i J. J. Abramsa z VII epizodem „Gwiezdnych Wojen” – tchnęła do tamtejszej kinematografii świeżych sił i wykreowała nowych władców wyobraźni, to w natłoku smacznych, choć odgrzewanych, filmowych potraw, każdy przejaw oryginalności był na wagę złota. Stąd w ścisłej czołówce mojego zestawienia najlepszych filmów 2015 roku, obecność produkcji, które potrafiły zaskoczyć, dając dowody, że pokłady kinematograficznej kreatywności są nieskończone. To nieprawda, że żyjemy w epoce wyczerpania i jesteśmy skazani na wieczne powroty. Udowodniły to filmy, które znalazły się w mojej „złotej dziesiątce”:

Imigranci

10. Imigranci, reż. Jacques Audiard

Gdy Audiard dostawał w Cannes Złotą Palmę jednogłośnie okrzyknięto to niespodzianką. Byli i tacy, którzy doszukiwali się spisku faworyzującego Francuzów. Gdy film trafił na inne festiwale i do światowej dystrybucji, szybko okazało się, że być może w konkursie głównym były lepsze filmy od „Imigrantów”, ale główna nagroda w Cannes dla Audiarda nie była nieporozumieniem. Poklask zapewniły mu aktualność podejmowanego tematu, realizacyjna sprawność czerpiąca z kina gatunkowego, niejednoznaczna wymowa polityczna oraz świetne aktorstwo nieznanych wcześniej odtwórców głównych ról. Połączenie tych zalet spowodowało, że „Imigranci” zasługują na miejsce w czołówce najlepszych filmów 2015 roku.

Steve-Jobs

9. Steve Jobs, re.z Danny Boyle

Kino mówione, które ani na moment nie powoduje u widzów chęci ziewania. Boyle kojarzący się z kinem energetycznym, widowiskowym, pozornie nie pasował do produkcji, w której kilku bohaterów będzie ze sobą rozmawiało w trzech długich scenach. Jego angaż okazał się jednak świetnym posunięciem, bo potrafił nasycić relacje między konwersującymi bohaterami napięciem trzymającym od początku do końca. Nie zmienia to faktu, że głównym autorem tego filmu jest Aaron Sorkin – twórca znakomitego scenariusza. Kontrowersyjna postać Jobsa po seansie nie stanie się mniej tajemnicza i niejednoznaczna, co również jest sporym atutem tej produkcji, nie starającej się pochopnie oceniać twórcy Apple’a – stało się tak również dzięki roli Michaela Fassbendera. „Steve Jobs” to film minimalistyczny, elegancki i dający dużo satysfakcji – tak jak technologia tworzona przez jego bohatera.

Sekrety-morza

8. Sekrety morza, reż. Tomm Moore

Animacja pełnometrażowa od kilku lat przeżywa swój rozkwit i to nie tylko dzięki wielkim amerykańskim studiom, specjalizującym się w kinie familijnym. Europejczycy tradycyjnie stawiają na kino autorskie, wysmakowane wizualnie, porzucające znane narracyjne schematy. Takie są właśnie „Sekrety morza” Moore’a: oszałamiające stroną plastyczną, przesycone wyobraźnią tworzącą fantastyczne postacie i miejsca, które nie mają na celu jedynie bawić, czy strofować pouczającym morałem, lecz poszerzać przestrzenie naszej wrażliwości, przystosowywać młodych widzów do trudów życia oraz zwyczajnie czynić nas lepszymi ludźmi.

Ex-machina

7. Ex Machina, reż. Alex Garland

Garland spowodował swoim filmem, że gatunek science-fiction powróciło do swoich korzeni, tkwiących w filozofii i krytycznym namyśle nad przyszłością. Udowodnił, że opowieści o robotach i sztucznej inteligencji nie muszą być infantylnymi opowiastkami będącymi pretekstem do generowania widowiskowych efektów specjalnych. To jedna z tych tegorocznych produkcji, która przywraca wiarę w kreatywność i bezkompromisowość popularnego kina. Minimalistyczna i niskobudżetowa produkcja, której akcja rozgrywa się pomiędzy czterema aktorami jest spełnieniem marzeń każdego kinomana, ceniącego kino zarazem inteligentne, jak i wciągające.

Whiplash

6. Whiplash, reż. Damien Chazelle

Emocjonalny rollercoaster, po obejrzeniu którego będziemy mogli poczuć się jak główny bohater zmieszany z błotem przez swojego despotycznego nauczyciela. Film, który dał przepustkę do Hollywoodu Milesowi Tellerowi i Damianowi Chazelle’owi. Wątpię jednak, by udało im się wkrótce zrobić coś tak gęstego od emocji, energetycznego i intensywnego. Twórcom udało się stworzyć film w pełni empatyczny, podczas seansu którego trudno nam zdystansować się do losów bohaterów.

Birdman

5. Birdman, reż. Alejandro Gonzalez Inarritu

Dowód na to, że można połączyć ze sobą kunsztowną narrację, autorskie piętno z widowiskowym kinem piętrzących się atrakcji. „Birdman” to przykład filmu emblematycznego dla współczesnego kina – dopracowany wizualnie, naszpikowany efektami specjalnymi, autoironiczny, przeznaczony dla szerokiej publiczności, a przy tym inteligentny. O ile „Whiplash” oszołamia intensywnością emocji, to „Birdman” robi to samo na poziomie wizualnym – szczególnie dzięki złudzeniu kręcenia całości w jednym ujęciu.

Mad-Max-Na-Drodze-Gniewu

4. Mad Max: Na drodze gniewu, reż. George Miller

Chyba największa pozytywna niespodzianka tego roku. Trudno było posądzać weterana kina rozrywkowego o wstrzyknięcie kinu takiej dawki ożywczych sił. 70-letni Miller zawstydził niejednego młodego reżysera pomysłowością i narracyjną energetycznością. Nowy „Mad Max” to czyste kino, które traktuje fabułę jako zbędny pretekst do kreowania fantastycznych ruchomych obrazów. Właśnie mobilność jest słowem kluczem dla tej produkcji: wszystko w nim pędzi, rusza się i skacze po to, byśmy mogli poczuć film zmysłami, a nie intelektem. To kino otumaniające, euforyczne, pierwotne – przywracające poczucie fascynacji czystym ruchem barw i kształtów. Awangarda w samym sercu kina popularnego.

W-Głowie-Się-Nie-Mieści

3. W głowie się nie mieści, reż. Pete Docter

O ile „Mad Max” zafundował nam w tym roku wizualną jazdę bez trzymanki, to animacja Pixara zrobiła to samo w sferze emocji – dosłownie i w przenośni. Już samo założenie, by ożywić ludzkie stany emocjonalne, wydawał się brawurowy i szalenie ryzykowny, ale Docter ani na moment nie wpadł w żadną z czyhających na niego pułapek, tworząc kino na najwyższym poziomie – zarówno artystycznym, jak i rozrywkowym. To bodajże pierwsza animacja, która w tak otwarty sposób pokazała, że współczesne studia tak naprawdę tworzą filmy dla dorosłych, ubrane jedynie w kostium kina familijnego. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że widzowie dorośli wyniosą z seansu więcej satysfakcji niż młodzi, nie potrafiący ani docenić kunsztowności pomysłu i wykonania, ani głębi psychologicznej i zwyczajnie życiowej. Film, obok którego nie da się przejść obojętnie – za to można płakać i śmiać się jednocześnie.

Mały-Quinquin

2. Mały Quinquin, reż. Bruno Dumont

Choć jest to czteroodcinkowy miniserial, to w Polsce był dystrybuowany w kinach. Pisząc o filmach, które wygrzebywały światową kinematografię z kryzysu wyobraźni miałem na myśli właśnie dzieło Dumonta. Jego produkcja powinna wygrać wszelkie zestawienia najbardziej zaskakujących filmów wszech czasów. Obserwując dziwacznych bohaterów snujących się bez celu po prowincjonalnym miasteczku, w którym mają miejsce zadziwiające zgony, nie jesteśmy w stanie stwierdzić, w jakim kierunku posunie się akcja. Nie jesteśmy, bo ona praktycznie się nie porusza, a pretekstowo wykorzystany gatunek kryminału jest raczej wyśmiewany i dekonstruowany, niż realizowany. Miłośnicy nieoczywistego kina i surrealistycznego humoru, śmieszącego strzyżeniem wąsem i jazdą samochodem na dwóch bocznych kołach, podczas seansu będą mieli swoją ucztę.

Turysta

1. Turysta, reż. Ruben Östlund

Zawsze trudno wskazać na jeden film, który w danym roku zachwycił najbardziej. W tym roku jest podobnie. Zdecydowałem się na „Turystę”, bo oddziałał na mnie najmocniej – nie tylko emocjonalnie. To kino, które pod płaszczykiem komediowej zgrywy, kina familijnego czy rodzinnego dramatu komentuje zasadnicze przemiany kultury współczesnej. Już wymienienie jedynie tych kilku z wykorzystanych gatunkowych tropów pokazuje, jak szeroki jest emocjonalny wachlarz, z którego korzystał Östlund. Jednak to nie strona fabularna, realizacyjna biegłość czy atrakcyjny sposób opowiadania spowodowały, że właśnie „Turysta” okazał się filmem roku. Stał się nim, gdyż wymógł na widzach postawienie sobie trudnych pytań o kwestie zasadnicze: tożsamość, skryte pragnienia, społeczne normy oraz potrzeby współczesnego człowieka. „Turysta” to skromny film, który wychodząc od drobnego, niegroźnego zdarzenia, wstrząsa i nie tylko bohaterom każe zmierzyć się ze źródłem własnych lęków.