Najciekawsze filmy 2015 roku, które nie miały premiery w polskich kinach

Co roku na dużych ekranach rodzimych kin wyświetla się zaledwie mały ułamek dorocznej produkcji światowej kinematografii. Filmy, które nie znalazły dystrybutorów, wcale nie muszą odbiegać poziomem od tych pokazywanych w kinach. Także w tym roku znalazło się wiele pozycji, które ominęły nasze sale projekcyjne, lądując od razu na DVD i Blu-rayach, bądź w ogóle nie mając premiery w naszym kraju. Chcąc orientować się w kinie współczesnym, warto wiedzieć, co zignorowali nasi dystrybutorzy. Oto przegląd najciekawszych filmów, które nie trafiły do polskich kin i najprawdopodobniej już do nich nie wejdą:

Beasts-of-No-Nation

Beasts of No Nation, reż. Cary Fukunaga

Pierwsza pełnometrażowa produkcja dystrybuowana w USA przez platformę Netflix, stworzona przez reżysera serialu „Detektyw”. Swoją światową premierę miała podczas festiwalu w Wenecji, gdzie startowała w konkursie głównym i zebrała bardzo dobre recenzje. Fukunaga, przyjmując perspektywę dziecka, opowiedział o brutalnej rzeczywistości wojny, mającej miejsce gdzieś w Afryce. To historia przemocy, indoktrynacji, ale również potęgi wyobraźni. Głównymi atutami produkcji jest świetne aktorstwo i podjęcie przemilczanego, ale bardzo aktualnego tematu.

Dope

Dope, reż. Rick Famuyiwa

Mistrzostwo filmowego pastiszu pozbawionego satyrycznego zacięcia. Hołd dla lat 90. i ówczesnej kultury popularnej: filmów szkolnych, czarnego kina gangsterskiego, rapu i nerdów. Energetyczny koktajl naładowany erudycyjnymi odniesieniami połączony ze znakomitą rozrywką. Kino społecznie zaangażowane, popularne, burzące schematy – przede wszystkim te myślowe. Gdyby było pokazywane w kinach, zajmowałoby wysokie miejsca w rankingach najlepszych tegorocznych produkcji. Pozycja obowiązkowa nie tylko dla miłośników amerykańskiego rapu z lat 90.

Ja i Earl i umierająca dziewczyna

Earl i ja, i umierająca dziewczyna, reż. Alfonso Gomez-Rejon

Kolejna niezależna amerykańska produkcja, która nie doczekała się polskiej premiery. Podobnie jak „Dope”, chętnie sięga po filmowe odniesienia, lecz nie po to, by poddawać je dekonstrukcji, lecz zadość czynić kinofilskim fascynacjom. Inicjacyjna opowieść o nastolatkach mierzących się z wyzwaniami rzucanymi przez życie oraz śmierć. Kino dalekie od uczuciowych i intelektualnych uproszczeń. Rezygnując z emocjonalnego szantażu, opowiada o trudnych wymiarach rzeczywistości.

Knight-of-Cups

Knight of Cups, reż. Terrence Malick

Kontrowersyjne dzieło Terrence’a Malicka, znanego z tworzenia nowatorskiego, eksperymentalnego, ale ryzykownego kina. Nie inaczej było i w tym przypadku. Nie brakuje tu coelhowskich fraz, patetycznych ujęć i pretensjonalnych nawiązań. Jest ambitnie, ale również niezamierzenie śmiesznie. Nie brakuje jednak również wielkich, hollywoodzkich gwiazd: Christiana Bale’a, Natalie Portman i Cate Blanchett. Choć wszystko wskazuje na to, że „Knight of Cups” to kolejna w filmografii Malicka ambitna porażka, rodzimi dystrybutorzy nie pozwolili nam się o tym przekonać.

cosmos

Kosmos, reż. Andrzej Żuławski

Pierwszy po latach milczenia film polskiego reżysera. Jest spora szansa, że będziemy mogli go zobaczyć w drugiej połowie 2016 roku, ale w tym momencie nie posiada jeszcze oficjalnej daty premiery. „Kosmos” jest dość swobodną adaptacją prozy Gombrowicza. Nagrodzony za reżyserię na festiwalu w Locarno, nakręcony w całości w języku francuskim i z francuską obsadą – bez udziału w produkcji polskiej strony. Czy warto było czekać aż piętnaście lat na nowy film Żuławskiego? Miejmy nadzieję, że przekonamy się o tym w przyszłym roku.

Love-&-Mercy

Love & Mercy, reż. Bill Pohlad

Biografia Briana Wilsona – lidera zespołu Beach Boys, muzycznego geniusza, który musiał zmierzyć się z własną chorobą i szarlatanami, starającymi się wepchnąć go jeszcze głębiej pod taflę szaleństwa. To przede wszystkim opowieść o przekleństwie jakim jest nieprzeciętny talent oraz niezrozumieniu i cierpieniu, które generuje. Dzięki Pohladowi zaglądamy również za kurtynę branży muzycznej, którą Wilson miał na zawsze zmienić swoją awangardową muzyką.

Mistress-America

Mistress America, reż. Noah Baumbach

Polscy dystrybutorzy, choć najczęściej sięgają właśnie po amerykańskie produkcje, szerokim łukiem omijają to, co dzieje się za oceanem w środowisku twórców niezależnych. Znakomita gadana komedia Baumbacha stała się kolejną ofiarą tej niezrozumiałej polityki. Produkcja ta opowiada o środowisku stereotypowych nowojorczyków, przeładowanych ironią, intelektualnymi frazesami i wiedzą na temat hipsterskiego lifestyle’u. Baumbach dokonuje tego bez szyderstwa, lecz z autoironicznym dystansem. Seans obowiązkowy choćby ze względu na energetyczną rolę Grety Gerwig.

Mów-mi-Marianna

Mów mi Marianna, reż. Karolina Bielawska

Tegoroczny festiwalowy hit, zbierający laury na całym świecie. Mimo świetnych recenzji dokument nie doczekał się kinowej dystrybucji. Bielawska opowiedziała o tytułowej Mariannie – czterdziestoletniej transseksualistce – przez lata uwięzionej we własnym ciele, ale również nietolerancyjnym społeczeństwie i własnej kulturze. To opowieść o wielkiej odwadze, walce o tożsamość, która wymyka się jakimkolwiek stereotypom. Siła tego filmu tkwi w równym stopniu w sprawnej realizacji oraz niejednoznacznej, hipnotyzującej bohaterce.

Nasza-mała-siostra

Nasza młodsza siostra, reż. Hirokazu Koreeda

Niezwykle ciepła i pogodna, przypominająca kino familijne, opowieść o przemijaniu oraz trudnych relacjach rodzinnych. Koreeda buduje swój film z codziennych, wydawałoby się błahych czynności, składających się na prozę życia. „Nasza młodsza siostra” jest filmem pozbawionym zwrotów akcji, złożonej narracji czy wizualnych atrakcji, lecz zwracającym uwagę na to, co w życiu najważniejsze, choć często niezauważalne.

Mr-Holmes

Pan Holmes, reż. Bill Condon

Ian McKellen w roli podstarzałego Sherlocka Holmesa rozwiązującego jedną z zagadek z przeszłości? Tak! Wielka popularność kryminałów musiała spowodować sięgnięcie po legendę tego najbardziej znanego detektywa. Condon uczynił to w dość nietypowy sposób, ściągając go z emerytury i zmuszając do zmierzenia się z własną legendą.

Skarb

Skarb, reż. Corneliu Porumboiu

Zaskakująco zabawna komedia zmagająca się z zastygłym schematem filmów spod znaku Nowej Fali Rumuńskiej, do której twórców zalicza się również Porumboiu. Opowieść o amatorskich poszukiwaczach skarbu, niekoniecznie potrafiących wziąć się w odpowiedni sposób za wykonanie zadania. Minimalne środki filmowe, kilka rekwizytów i jedna lokacja potrafią wywołać salwy śmiechu, często tłumione gorzką refleksją na temat ludzkiej natury.

The-Diary-of-a-Teenage-Girl

The Diary of a Teenage Girl, reż. Marielle Heller

Feministyczna opowieść o dorastającej dziewczynie, wchodzącej w okres seksualnego rozbudzenia. Przewrotnie krytykuje on mit wolnej miłości lat 70. Poza przekornością i odwagą scenariusza, film zachwyca kunsztownym wykonaniem – szczególnie zwracają uwagę obsceniczne animacje – oraz świetnym aktorstwem. Na wyróżnienie zasługuje Bel Powley, która, mam nadzieję, zapewni sobie tą rolą miejsce w Hollywood.

Inherent-Vice

Wada ukryta, reż. Paul Thomas Anderson

Może dziwić, że film tak cenionego reżysera nie znalazł żadnego dystrybutora. Sprawa przestanie być szokująca, gdy okaże się, że jego najnowsze dzieło to adaptacja niefilmowej literatury Thomasa Pynchona. Jedni ogłaszają „Wadę ukrytą” arcydziełem, inni ziewają podczas dwu i pół godzinnego seansu. W labiryntowej narracji tego kryminału fabularne ścieżki rozpływają się w powietrzu tak często jak obłoczki dymu wydychanej marihuany, namiętnie palonej przez bohaterów. Filmowy, narkotykowy trip, który może skończyć się ostrym zjazdem.

Wataha

Wataha, reż. Crystal Moselle

Film dokumentalny, który przerósł rzeczywistość. Opowieść o rodzeństwie mieszkającym na Manhattanie w odizolowaniu od społeczeństwa. Całą wiedzę o rzeczywistości czerpią z uwielbianych filmów. Opowieść o kinofilii, społecznych patologiach, nieprzystosowaniu i sile popkultury.

Where-to-Invade-Next

Where to Invade Next, reż. Michael Moore

Jeden z najważniejszych współczesnych dokumentalistów o wyrazistych poglądach i rozpoznawalnym stylu ponownie krytycznie przygląda się politycznym poczynaniom swojego kraju. Zmiana prezydenta z Busha na Obamę, jak się okazało, nie stała się lekarstwem na wszystkie bolączki demokratycznego serca Moore’a. Tym razem podróżuje po świecie, by z dystansu przyglądać się amerykańskim patologiom i imperialnym skłonnościom.