MFFA Animator #6 – Mistrz i uczniowie

Animator powoli wyhamowuje. Jurorzy ustalili już werdykt, który poznamy podczas gali zamknięcia. To jednak nie oznacza, że w programie brakuje ciekawych pozycji. Wręcz przeciwnie! Trzeba dokonywać trudnych wyborów, gdyż decydując się na jeden pokaz, za każdym razem bezpowrotnie traci się szansę zobaczenia równie interesujących filmów. Tym razem postawiłem na animacje stworzone w sławnej praskiej szkole FAMU i retrospektywę Sheldona Cohena. Niestety, mój wybór okazał się szczęśliwy jedynie połowicznie.

Zacznę od rozczarowania, czyli pokazu animacji stworzonych przez studentów najlepszej czeskiej szkoły filmowej. Przez długie lata polska kinematografia miała kompleksy, spoglądając na dokonania jej południowych sąsiadów. Obecnie sytuacja się odwróciła. Kiedy nasi animatorzy stanowią obecnie ścisłą światową czołówkę, to Czesi nie bardzo mają czym się pochwalić. Ten fakt dodatkowo unaocznił dzisiejszy pokaz, który, jak mniemam, miał pokazać to, co najciekawsze w najmłodszej animacji naszych południowych sąsiadów. Efekt niestety był taki, że z dziesięciu pokazywanych filmów studentów FAMU mógłbym z czystym sumieniem polecić zaledwie trzy.

„Borderlines”, reż. Hanka Novakova

Pierwszy z nich – „Borderlines” Hanki Novakovej – jest ilustracją banalnego powiedzenia „zgoda buduje, a niezgoda rujnuje”. Jednak młodej animatorce udało się uchwycić tę ludową prawdę w prosty, ale plastyczny sposób. Potrzebowała do tego dosłownie kilku kresek i dwóch umownie narysowanych postaci. Dzielą one prowizoryczny domek, który starają się zagarnąć tylko dla siebie. Przesuwają więc symboliczne ścianki, wypychając sąsiada, co ostatecznie kończy się katastrofą dla nich obu. Dopiero kooperacja i myślenie o dobru wspólnym przynosi im spokój i dobrobyt. Proste, czytelne, na granicy banału, ale przynajmniej przemyślane, konsekwentne i dobrze opracowane w materii animacji.

Drugim filmem, który się obronił był „Happy End” Jana Saska, czyli zabawna, dobrze narysowana i pomysłowo rozpisana narracyjnie historia trzech nieszczęśliwych wypadków, które ostatecznie kończą się tytułowym, zaskakującym happy endem. Młodemu Czechowi trzeba oddać, że potrafił wciągnąć w swoją króciutką, absurdalną historyjkę – głównie dzięki prostemu zabiegowi odwrócenia chronologii. Zaczynamy więc od rozdziału trzeciego, by skończyć na pierwszym. W ten sposób dopiero na samym końcu dowiadujemy się, skąd przybyła ofiara trzech kolejnych, niefortunnych zdarzeń.

„Mythopolis”, reż. Alexandra Hetmarova

Trzecim filmem godnym zwrócenia uwagi był natomiast „Mythopolis” Alexandry Hetmerovej, świetnie adaptujący postacie znane z mitów greckich do prostej historii matki – meduzy – poszukującej odpowiedniego ojca dla jej dziecka – małego Minotaura. Animacja zaskakuje przede wszystkim kreatywnością twórcy, który potrafił wykorzystać znane motywy, by opowiedzieć całkiem nową historię. Nie przeszkadza nawet fakt, że atrybuty mitycznych postaci zostały wykorzystane jedynie jako intrygujący sztafaż, nie odgrywając znaczącej roli w opowiadanej historii.

Nie będę koncentrował się na reszcie filmów, pokazywanych podczas tego seansu, bo choć były wśród nich projekty nieco lepsze i znacznie słabsze, bo lepiej napisać kilka słów o czterech filmach pokazanych w ramach retrospektywy Sheldona Cohena. Kanadyjczyk nie jest szczególnie płodnym artystą, ale konsekwentnym i nigdy niespadającym poniżej pewnego, wysokiego poziomu. Wszystkie pokazane podczas tego seansu filmy są niepozorne, jakby dla niepoznaki przebrane za naiwne opowiastki dla najmłodszego widza. Faktycznie, dwa z nich opowiadają o dzieciach i młodzieży, ale używają ich do podjęcia spraw znacznie poważniejszych.

„Bluza”, reż. Sheldon Cohen

Najbardziej znanym filmem Cohena jest jego debiutancka „Bluza”, będąca adaptacją wspomnień Rocha Carriera. Opowiada on o chłopcu zafascynowanym lokalną gwiazdą hokeja, któremu mama, na nieszczęście, kupiła bluzę przeciwnej drużyny. Animacja w humorystyczny, prosty i barwny sposób, odwołując się do emocji kojarzonych przez wielu nastolatków, opowiedziała nie tylko o presji społecznej, niezrozumieniu dzieci przez rodziców, ale również o podziałach kulturowych panujących w Kanadzie czy istotnych kwestiach politycznych. Znacznie mniej poważnie wypadł film „Chcę psa”, w którym za pomocą kolorowych rysunków i rozrywkowych piosenek Cohen opowiedział o dziewczynce, która korzystając ze smyczy i wrotki przekonywała rodziców, że jest gotowa do opieki nad tytułowym czworonogiem.

Dwie pozostałe animacje bohaterami czynią już osoby dorosłe, choć wcale nie rezygnują przy tym z humoru. Szczególnie urzekający jest istotnym składnikiem „Ciast”, traktujących o dwóch sąsiadkach – Niemce i Polce – niedarzących się przesadną sympatią. Niemka jest, zgodnie ze stereotypem, przykładną panią domu, doprowadzającą każdy centymetr swojego mieszkania do błysku. Polka natomiast świntuszy okolicę odchodami swojej ukochanej krasuli. Konflikt kulturowy, podszyty również politycznym, kończy się zgodą, lecz okupioną szczególnym cierpieniem.

„Mój zawał”, reż. Sheldon Cohen

Seans zakończył najnowszy film Cohena, stanowiący zapis autobiograficznych wspomnień – „Mój zawał serca”. Zgodnie z tytułem jest on rzeczowym sprawozdaniem z zawału, który przeżył autor, i dalszych zdrowotnych powikłań z nim związanych. Filmowca nawet w tak dramatycznej sytuacji nie opuścił humor, którym zabarwił tę historię, pełną dziękczynienia za dalsze życie i obawy o zdrowie.

Organizatorzy festiwalu, chcąc za wszelką cenę pokazywać jak najwięcej oblicz współczesnej animacji – za co należy ich chwalić – czasami pokazują filmy odbiegające od wysokiego poziomu programu. Niestety studentom FAMU, przynajmniej póki co, daleko do światowej czołówki, w której, bez wątpienia, znajduje się natomiast Sheldon Cohen, potrafiący z humorem, pozorną dziecięcą naiwnością, opowiadać o rzeczach zarazem uniwersalnych, jak i wyjątkowych.