MFFA Animator #1 – O ludziach, zwierzętach i skarpetkach

W Poznaniu wystartowało święto animacji, czyli jubileuszowa, dziesiąta edycja Międzynarodowego Festiwalu Filmów Animowanych Animator. Przez najbliższy tydzień stolica Wielkopolski stanie się również światową stolicą filmu animowanego! W tym czasie będzie można zaznajomić się z najciekawszymi animacjami ostatnich miesięcy. Pierwszy dzień imprezy pokazał, że organizatorzy świetnie wyczuli światowe trendy, wybierając w tym roku jako motyw przewodni temat związków animacji z polityką. Właśnie ona, choć rozumiana bardzo nieortodoksyjnie, zdominowała pierwsze dwa pokazy krótkich filmów konkursowych.

Antropomorfizacja zwierząt, czy wykorzystywanie ich jako symbolu ludzkich przywar i wypieranego związku człowieka z dziką naturą, jest odwiecznym motywem w kulturze i często wykorzystywanym tropem w animacji. Nie może być jednak przypadkiem, że pierwszego dnia poznańskiej imprezy większość krótkich filmów konkursowych opowiadała właśnie o związkach człowieka ze zwierzętami. To niezwykle interesujące, że w momencie, gdy naukowcy oficjalnie nazwali epokę geologiczną, w której obecnie żyjemy, Antropocenem, niezwykłą popularnością zaczyna się cieszyć posthumanizm, wychodzący z refleksją poza to, co ludzkie. Choć pokazywane podczas pierwszego dnia Animatora filmy nie do końca wpisują się w ten trend, bo w centrum ich zainteresowania ostatecznie znajduje się człowiek, to jednak pierwiastek zwierzęcy staje się coraz istotniejszy i na dodatek polityczny.

„The Wind Suddenly”, reż. Edris Samani

W animacjach „The Wind Suddenly” Edrisa Samani i „It is what it is” Gal Efodi i Tamara Odenheimera człowiek interweniuje w świat zwierząt w dwójnasób. Wpierw jako agresor, a następnie jako opiekun. Twórcy obu filmów mieli do wyrażenia podobną myśl i w równie poetyckim tonie opowiedzieli o dwubiegunowym stosunku człowieka do przyrody. Człowiek jest według twórców zarówno elementem destrukcyjnym, jak i troskliwym obrońcą, który jest w stanie poświęcić nawet samego siebie, by ochronić „braci mniejszych”. W obu filmach świat zwierząt został przedstawiony jako podległy człowiekowi: zagrożony, bądź wymagający opieki. „The Wind Suddelny” opowiada o mężczyźnie polującym na kaczki i w ten sposób zakłócającym rytm życia zwierząt oraz jego synu, który postanawia naprawić to, co zepsuł ojciec. „It is what it is” konfrontuje natomiast dwie skrajnie różne postawy damsko-męskiej pary. Podczas gdy mężczyzna poluje na dzikie, leśne zwierzęta, kobieta stara się je leczyć i wypuszczać na wolność.

Całkowicie odmiennie związek człowieka z jego zwierzęcą naturą przedstawili Terri Matthews w „The Wrong End of the Stick” i Anna Budanova w „Among the Black Waves”. Bardzo rzadko się zdarza, by filmy tak estetycznie od siebie odległe, sąsiadujące na dodatek w festiwalowym programie, podejmowały bardzo podobny problem, sięgając po kompletnie inne środki. Matthews postawiła na dosadność i humor, opowiadając o mężczyźnie, który pragnie zostać psem. Budanova natomiast ciężką, ciemną kreską rozrysowała mityczną historię dziewczyny, wyłowionej z morza przez młodego mężczyznę. Oba korzystają przy tym ze zwierzęcej metafory, by opowiedzieć o zmaganiach z własną tożsamością oraz próbach wyrwania się ze zniewolenia kultury, nieakceptującej odchyleń od panującej normy i wychodzenia poza to, co oswojone, a tym samym zniewolone, bo pozbawione pierwotnej dzikości.

„The Wrong End of the Stick”, reż. Terri Matthews

Zwierzęta odgrywają również znaczącą rolę, choć jedynie pretekstową, w niezwykle krytycznej i być może naiwnej, ale z pewnością oryginalnej i kampowej „Superbarbara: The Beginning” Boonsriego Tangtrongsina. Już samo streszczenie fabuły demaskuje głęboką ironię, będącą u źródeł przedsięwzięcia, skutecznie przesłanianą jednak sporą dozą infantylizmu. Tytułowa bohaterka jest dmuchaną lalką z sex-shopu, która ratuje obłąkańcze ptaki z szału konsumpcjonizmu, medialnego zniewolenia i komercji. Będąc zagrożeniem dla establishmentu, zostaje oficjalnie nazwana wrogiem numer jeden – groźną terrorystką, która stara się zniszczyć świat. Nie trudno wyczytać w tym jasnych nawiązań do współczesnej, globalnej sytuacji politycznej, gdzie media mają największą dyskursywną moc kreowania rzeczywistości i opisywania jej podług własnych, politycznych celów.

Co ciekawe, dwa najlepsze filmy pierwszego dnia trzymały się z dala od polityki (a tym samym od świata zwierząt). Zdecydowanie wyróżniającą się, szczególnie estetycznie, animacją na tle reszty stawki był znakomity „Dziwny przypadek” Zbigniewa Czapli, którego już w tym momencie typuję na głównego faworyta do zdobycia Złotego Pegaza. O tej przepięknie namalowanej historii kołowrotu życia, odwiecznego zmagania się człowieczego ducha z materią fizyczności i nieustannego przepływu pisałem już obszerniej w relacji z tegorocznej edycji Krakowskiego Festiwalu Filmowego. W tym momencie muszę jedynie jeszcze raz podkreślić, że Czapla jest obecnie jednym z najlepszych animatorów nie tylko w Polsce, ale również w skali światowej.

„Once Upon a Line”, reż. Alicja Karolina Jasina

Drugą świetną, a przy tym całkowicie odpolitycznioną propozycją była animacja podpisana przez Polkę, Alicję Karolinę Jasinę, ale wyprodukowaną przez Amerykanów. Mowa oczywiście o „Once Upon a Line”, która w tym roku znalazła się na oscarowej shortliście. Wyróżnia się ona swoim minimalizmem – redukcją warstwy wizualnej do tego, co niezbędne, a przy tym znaczące. To krótka love story, rozpisana na kilka kresek, jedną długą linię i trzy kolory. Nic nie jest w tej opowieści przypadkowe, każda decyzja artystyczna jest uzasadniona, a całość składa się w być może banalną i nad wyraz prostą, ale przy tym urokliwą i niegłupią opowieść o miłości, goryczy rozstania i poszukiwaniach własnej życiowej drogi.

Warto wspomnieć o jeszcze jednym konkursowym filmie, mianowicie o „Czarnoksiężniku z krainy U. S”. Animacja wycinankowa Balbiny Bruszyńskiej jest ambitnym, a przy tym nietypowym połączeniem dokumentu z nieortodoksyjną adaptacją znanej powieści, która ostatecznie utopiła się w banale. Opowiada o Dorotce i towarzyszącej jej trójce towarzyszy w podróży do „Hollywoodland”. Film opiera się na autentycznych wypowiedziach osób, opowiadających o ich podróży do Los Angeles. Ich historie zostały zebrane w jedną narrację, dodatkowo zaopatrzoną w wątki z „Czarnoksiężnika z krainy Oz”. Można odnieść wrażenie, że indywidualne historie autentycznych osób zostały spłaszczone i na siłę wpisane w stereotypowy dyskurs na temat „zepsutego” Hollywoodu, który nie jest tym, czym obiecuje być. Trudno ostatecznie usłyszeć w rozpisanych dialogach autentyczny głos prawdziwych osób, a uniwersalna historia emigranta, podróżującego do U. S w poszukiwaniu własnych marzeń, wykorzystująca metaforykę „Czarnoksiężnika…”, trąci banałem i nieuzasadnionym uniwersalizmem.

„Niedoparki”, reż. Galina Miklinova

Na koniec relacji z pierwszego dnia koniecznie trzeba wspomnieć o pełnometrażowej animacji dla najmłodszego widza, która przywędrowała na festiwal prosto z Czech, a już wkrótce będzie dystrybuowana w kinach w całej Polsce. Chodzi o animację „Niedoparki”, której największą siłą jest pierwotny, całkowicie szalony koncept. Otóż tytułowymi stworzeniami są chochliki pożerające skarpetki. Też czasami nie możecie sparować swoich skarpetek? Po seansie filmu Galiny Miklinovej będziecie wiedzieć, kto jest za to odpowiedzialny! Animacja opowiada o Niedoparku, który po śmierci dziadka stara się odnaleźć rodzinę. Ale to dopiero początek przygód, jakie na niego czekają. Fabuła filmu jest niezwykle złożona, jak na propozycję dla najmłodszych widzów. Co wrażliwsze dzieci może również przerosnąć dość mroczny klimat dzieła, utrzymanego w atmosferze filmu gangsterskiego. Opowiada on o rywalizacji dwóch gangów – jeden z nich kieruje się szlachetnym kodeksem, którego nadrzędną regułą jest kradzież tylko jednej skarpety z pary, drugi natomiast jest znacznie bardziej zachłanny i zawłaszcza wszelkie skarpetki, które mu się nawiną. Siłą animacji jest wyobraźnia, która stoi za kreacją tych nietypowych bohaterów i za regułami, kierującymi całym wymyślonym światem. Jedyne, na co można narzekać, to poziom realizacji. Komputerowa animacja pozostawia wiele do życzenia, choć sam design stworków jest oryginalny i zapadający w pamięć. Wiele zgrzytów można zaobserwować również w sposobie prowadzenia narracji, czy choćby na dość elementarnym poziomie montażu. Hollywoodzcy spece ze znacznie większym budżetem z pewnością zrobiliby z tej historii światowy przebój!

Pierwszy dzień Animatora upłynął więc na ożywianiu nieożywionego i poszukiwaniu w tym, co pozaludzkie odpowiedniej metafory do wyrażenia współczesnych politycznych i tożsamościowych lęków. Czyli animacja nadal najchętniej porusza się na wysokim poziomie abstrakcji i przedstawia się z najlepszej strony, gdy prezentuje swoje plastyczne możliwości. Jednak tym razem pokazywane animacje w szczególny sposób nauczyły jednego: że to, co metaforyczne i symboliczne może stać się również polityczne.