MFF T-Mobile Nowe Horyzonty #9 – Siła realizmu i płonne starania

Rumuni kolejny raz dowiedli, że siłą ich kinematografii jest realizm, który sprawdza się nawet przy niekoniecznie udanych projektach. Właśnie film z tego państwa okazał się najjaśniejszym punktem dziewiątego dnia Nowych Horyzontów. Ponadto można było obejrzeć kolejny obraz z sekcji Ale Kino+, koprodukcję polsko-meksykańską, dzieło o posthumanizmie i nocne szaleństwo.

Boris-bez-Beatrice

Boris bez Beatrice, reż. Denis Cote

Kolejny film z sekcji Ale Kino+, pokazujacej głośne filmy z wielkich festiwali. Cote posiada rozpoznawalny, autorski styl. Miesza pozorny realizm z wydarzeniami dziwacznymi, momentami wręcz nieprawdopodobnymi. Tak samo jest w jego najnowszym filmie. Tym razem opowiedział o małżeństwie w kryzysie – żona głównego bohatera cierpi na depresję. On, choć deklaruje swoją miłość, nie robi za wiele, by pomóc jej wyzdrowieć. Ma nawet romans z ich gosposią. Pewnego dnia otrzymuje informację od tajemniczego mężczyzny, który twierdzi, że źródłem problemów Beatrice jest Boris. Bohater zostaje zmuszony, by przejść głęboką przemianę. Podczas seansu na pierwszy plan wychodzi forma – kreująca na ekranie rzeczywistość znajdującą się na granicy realizmu i fantazji. Cote skutecznie maskuje tym banał, który wychodzi spod opowiadanej historii. Przedstawiona sytuacja wydaje się metaforą małżeńskiego konfliktu – oczywistym jest, że ich powodem są sami małżonkowie, a chcąc uleczyć sytuację, muszą oni przejść wewnętrzną przemianę. Szczególnie, gdy ktoś z nich jest prawdziwym palantem, jak tytułowy Boris. Cote dodaje do historii małżeńskiej wątki polityczne i społeczne. Główny bohater jest zdeklarowanym konserwatystą, a przy tym bardzo bogatym, egoistycznym przedsiębiorcą. Jego wewnętrzna przemiana musi więc również mieć skutki społeczne. Na ekranie wypada ona jednak całkowicie nieprzekonująco, podobnie jak cała opowiadana historia i dziwaczna, sztucznie wykreowana rzeczywistość.

Dzika

Dzika, reż. Nicolette Krebitz

Film jest pokazywany w ramach sekcji Trzecie oko, poświęconej w tym roku posthumanizmowi. Kuratorów interesowało funkcjonowanie aktorów nieludzkich. W „Dzikiej” podjęto nieco inną problematykę, lecz zahaczającą o wspomnianą kwestię. Niemiecka reżyserka opowiedziała o jednej z najbardziej pierwotnych dychotomii – kultury i natury. Gdzie kończy się dzikość, a zaczyna jednostka ludzka? W jakim stopniu jesteśmy zwierzętami i co to znaczy, być człowiekiem? Niemka opowiedziała fantastyczną, nieco mityczną historię miłości dziewczyny do wilka. Ten ryzykowny pomysł przez cały seans balansuje na niebezpiecznej granicy powagi i niezamierzonej śmieszności. Reżyserka zaopatruje wspomniany, pierwotny konflikt w doraźne spory rozgrywające się wewnątrz społeczeństwa i polityki, samemu gubiąc się w ich zawiłościach. Film chciał być oskarżeniem kapitalizmu, dziełem radykalnym, antyspołecznym, rewolucyjnym, lecz stał się swoją własną karykaturą i popisem niedorzeczności. Tak blisko, a tak daleko…

Nieprawi

Nieprawi, reż. Adrian Sitaru

Kolejny rumuński film na festiwalu utrzymany w szczególnej manierze surowego realizmu. Sitaru, podobnie jak Puiu i Mungiu, wychodzi od tego, co rodzinne i prywatne, by opowiedzieć o problemach społecznych i politycznych. Miesza sprawy osobiste z historią Rumunii, zestawia postawy, porównuje systemy wartości, wskazuje na ideowy rozłam, jaki istnieje w tamtejszym społeczeństwie. Film rozpoczyna się od rodzinnej kłótni na temat działalność ojca w czasach komunizmu. Znalazł się na liście lekarzy, którzy respektowali przepis o „uniemożliwianiu aborcji”, w rzeczywistości donosząc policji na kobiety, które chciały się poddać zabiegowi. Konflikt o etyczne pryncypia, który został wywołany sprawą z przeszłości, doprowadził do rozłamu w rodzinie. To jednak tylko punkt wyjścia opowiadanej historii. Sitaru większą uwagę poświęcił innej tajemnicy skrywanej przez członków rodziny. Bliźniacy, siostra i brat, kochają się miłością inną niźli jedynie braterską, czego owocem jest ciąża dziewczyny. Rumun prowadzi opowieść nieco chaotycznie. Trudno połapać się w zawiłych relacjach łączących członków rodziny i ich znajomych. Fabuła natomiast wydaje się zbyt papierowa – mało prawdopodobna. Nawet nie ze względu na wątek kazirodczy, lecz zbyt ścisłe połączenie w gordyjski węzeł etycznych dylematów wiążących się z wątkiem przeszłości ojca i noszonej ciąży córki. Niemniej, sposób prowadzenia fabuły, realistyczna gra aktorska, minimalizm i surowość pozwalają uwierzyć w tę mało prawdopodobną opowieść. Choć twórcę ewidentnie poniosła fantazja i zbytnia pewność siebie, kolejny rumuński film obronił się bardzo przekonującym realizmem.

maquinaria-panamericana

Maquinaria Panamericana, reż. Joaquin del Paso

W przedsiębiorstwie przemysłowym następuje czas bezkrólewia. W piątkowy poranek pracownicy odkrywają, że ich szef nie żyje. Na domiar złego okazuje się, że od wielu lat płacił im z własnej, prywatnej kieszeni, a zakłady są pogrążone w długach. Wydaje się, że nie pozostaje nic innego, jak spakować swoje rzeczy i odejść. Jednak cwany księgowy postanawia spróbować reanimować firmę na własną rękę i przekonuje załogę, by mu w tym pomogła. To nie jest jednak historia o przedsiębiorczej energii i woli rozwoju. Przypomina raczej opowieść postapokaliptyczną, w której brak władzy zamienia się w anarchię, prowadzącą do panowania destrukcji i chaosu. Film jest niezwykle gorzką, groteskową, nieśpieszną, ale jednak komedią. Trudno jednak wydobyć z niej spójną linię fabularna, czy głębszą myśl, skrywającą się w ciągu dziwacznych scen. Sterowana przez księgowego rewolucja przemienia się w popijawę i demolkę tego, co pozostało z zakładów. Trudno nie odnieść wrażenia, że reżyser dobrze opanował sztukę komponowania pojedynczych scen, które potrafi podszyć inteligentnym humorem, ale nie był w stanie złożyć z nich spójnego filmu.

Mercy

Mercy, reż. Chris Sparling

„Mercy” reprezentuje kino gatunkowe, które wykorzystuje konwencję thrillera, by rozważyć poważny moralny problem. Rzecz w tym, że forma doprowadziła do jego banalizacji. Film opowiada o członkach rodziny, którzy spotykają się we wspólnym domu nad umierającą matką. Ich celem nie jest jednak ostatnie pożegnanie, czy wspólne podsumowanie jej życia, lecz zdobycie sutego spadku. Czterech braci rozpoczyna psychologiczną walkę między sobą o pieniądze umierającej. Film zadaje pytania o stosunek do eutanazji, relacji z rodzicami, cenę jaką należy zapłacić za wyznawane wartości. Konwencja „home invasion movie” zamienia film w grę o niejasną stawkę. Pomieszanie dwóch porządków – filozoficznego i popularnego – nie robi jednak dobrze ani rozrywkowemu poziomowi filmu, ani etycznemu. Ostatecznie zostajemy raczej skonfundowani i zostajemy porzuceni z pustką w głowie, zamiast z namysłem nad rozważanym moralnym dylematem.