MFF T-Mobile Nowe Horyzonty #8 – Macierzyństwo radykalne

Ósmego dnia festiwalu objawił się drugi, obok „Niemiłości”, najlepszy film imprezy. Mam na myśli znakomite „W ułamku sekundy” Fatiha Akina ze wspaniałą rolą Diane Kruger. Opowiada on o konfrontacji z niepowetowaną stratą i penetruje wyjątkowo niepokojące stany miłości – również macierzyńskiej. Właśnie matczyne uczucia i relacje kobiet z ich dziećmi stały się motywem przewodnim, łączącym kilka obejrzanych przeze mnie tego dnia filmy.

W ułamku sekundy, reż. Fatih Akin

Genialnie poprowadzony, pomyślany i zagrany portret kobiety doznającej nagłej i przytłaczającej straty. Jej mąż i sześcioletni synek giną w zamachu bombowym w centrum Hamburga. Akin skupia się na emocjach bohaterki, ale również skrupulatnie przedstawia proces sądowy. „W ułamku sekundy” jest przykładem kina skupionego na wyjątkowo mocnych uczuciach, które stają się nie tylko sprawą prywatna, ale odbijają się w nich również mentalne stany współczesnych społeczeństw. Mąż Katji jest narodowości tureckiej, odsiedział swego czasu wyrok za handel narkotykami, co z miejsca stawia go w złym świetle w oczach wymiaru ścigania. Jednak po odsiedzeniu wyroku, ślubie i narodzinach dziecka stał się porządnym obywatelem, pracującym w dobrze prosperującej firmie – wszelkie insynuacje łączące jego śmierć ze starymi grzechami okazują się chybione. Dzięki Diane Kruger, wcielającej się w główną rolę, Katja jest niezwykle przekonującą postacią, a w jej rozpacz i podejmowane decyzje nietrudno uwierzyć. Każda jej reakcja, wybór, słowo i czyn w interpretacji niemieckiej aktorki są pełne emocjonalnego realizmu. Natomiast dzięki Akinowi widzowie zostają wciągnięci w niezwykle precyzyjnie zaplanowaną grę, której stawką jest zarówno test społecznej wrażliwości, jak i weryfikacja fundamentów moralności, skonfrontowanych z ostatecznymi emocjami. Niemiecki reżyser zestawia ze sobą dwa rodzaje uprzedzeń wobec innych – jawny, agresywny i ideowy oraz skrywający się za drobnymi gestami, słowami i zimnymi procedurami. Skupiając się na bohaterce i jej olbrzymim bólu, Akin wprowadza widzów w jej strefę emocjonalną, wymuszając empatię. Nie robi tego, by wywołać łatwe współczucie, lecz by oglądający mogli bez trudu przyjąć jej punkt widzenia. Siłą „W ułamku sekundy” jest niezwykła precyzja scenariusza, emocjonalny realizm, ale również uczciwość i konsekwencja. Film zwodzi i uwodzi swoim emocjonalnym napięciem, każe nieustannie podążać za skrajnymi uczuciami bohaterki, a przy tym nie wybiera żadnych łatwych, ogranych rozwiązań, przynoszących zbyt mechaniczne pocieszenie. Nie idzie na skróty, radykalizuje i daje do myślenia – nad kwestiami politycznymi, społecznymi, ale również nad etyką i sensem zemsty, która zostaje przyrównana do pracy żałoby i poczucia sprawiedliwości. Nie boi się kontrowersji i w poruszający sposób każe zastanowić się nad pojęciem ostatecznej straty, istotą miłości i rodziny. Udało mu się w jednej, na dobrą sprawę prostej historii, opowiedzieć zarówno o bezkresnej miłości, jak i nieskończonej nienawiści.

Ocena: 8/10

Morderstwo w Hotelu Hilton, reż. Tarik Saleh

Pomysł na ten film był niezwykle intrygujący. Saleh postanowił obnażyć demoralizację państwa, która ostatecznie doprowadziła do egipskiej rewolucji na placu Tahrir, posługując się regułami gęstego kina gatunkowego. Miesza ze sobą stylistykę noir, filmów policyjnych i kryminału. Jego problemem jest jednak brak konsekwencji, bo ostatecznie nie respektuje zasad konwencji, po które sięga – przez to fabularnie staje się bełkotliwy i nieczytelny, a przy tym najzwyczajniej w świecie nudny. Mam również wrażenie, że osuwa się ostatecznie w banał. Akcja filmu rozgrywa się na kilka dni przed wybuchem rewolucji i skupia na policjancie, prowadzącym dochodzenie w sprawie tytułowego morderstwa. Główny bohater jest idealnym produktem systemu – przekupny, bezideowy, cyniczny. Tak samo zresztą, jak cała policja. Błędem była taka konstrukcja bohatera – jego opieszałość i chaotyczne prowadzenia śledztwa sprawia, że akcja kuleje i popada w stupor jak pierwszoplanowa postać. Tak skonstruowany bohater nie przekonuje również jako osoba, która miałaby przejść nagłą przemianę. Oglądane w filmie wydarzenia nie wydają się do tego wystarczające. Saleh miał ambicję, by prześwietlić patologie państwa, obnażyć wszelkie ciemne strony policji, rządzących i urzędu bezpieczeństwa. Po części mu się to udało, bo wrzucił do swojego filmu wszelkie możliwe urzędnicze nikczemności, demaskujące opresyjność zdemoralizowanego państwa. Sos w postaci gęstej estetyki kina noir miał dodać tej potrawie smaku, ale okazał się jedynie wizualną błyskotką dla zawiłej, mało czytelnej i zwyczajnie nudnej historii o złych reprezentantach państwa. Podczas seansu nie można było mieć wątpliwości, dlaczego Egipcjanie wyszli na ulicę, by zademonstrować przeciwko zdegenerowanej władzy, ale w równej mierze nie trudno było odczuć chęć wyjścia z sali kinowej, w ramach protestu przeciwko nudzie i bełkotliwej fabule.

Ocena: 5/10

Córki Abril, reż. Michel Franco

Franco uwielbia nurzać się w wyjątkowo skrajnych emocjach, które są wywoływane przez sytuacje znajdujące się na granicy prawdopodobieństwa. O ile w „Opiekunie” raziło jedynie zbyt efekciarskie zakończenie, tak w przypadku „Córek Abril” trudno uwierzyć w cały koncept fabularny. Trzeba przyznać, że Franco jest znakomitym scenarzystą. Świetnie szkicuje portrety swoich bohaterów, które stają się fundamentem snutej opowieści. Potrafi lakonicznymi dialogami, dobrze zbudowanymi relacjami międzyludzkimi, drobnymi gestami i niedopowiedzeniami sugerować i podprowadzać pod kolejne zdarzenia. Dlatego pod względem konstrukcyjnym „Córkom Abril” trudno cokolwiek zarzucić – pierwsza połowa filmu zapowiada dzieło w pełni spełnione. Problem tego filmu znajduje się gdzie indziej. I wynika on z artystycznej wrażliwości Franco, który uwielbia szokować i prowokować, zmuszając widzów do sympatyzowania z bohaterami targanymi wielkimi emocjami. Do tego podaje je na zimno, w tonacji wyjątkowo surowego realizmu – bezlitośnie. Nie bez powodu jego oszczędny, wręcz sadystyczny w sposobie ukazywania uczuć, styl jest porównywany do Michaela Hanekego. Niestety ze swoim uczuciowym i fabularnym ekstremizmem idzie za daleko – prowokacja ostatecznie popada w śmieszność. Film opowiada o siedemnastolatce, która zachodzi w ciążę ze swoim rówieśnikiem. Mieszka na prowincji ze swoją siostrą. Boi się powiedzieć o dziecku matce, ale ta niespodziewanie zjawia się w mieszkaniu. Wieść o zostaniu babcia przyjmuje bardzo dobrze, deklaruje pomoc i opiekę. I tak na początku rzeczywiście jest, lecz z czasem, gdy młoda dziewczyna zaczyna sobie nie radzić z trudną sytuacją, matka postanawia ją ubezwłasnowolnić, kradnąc jej wszystko, na czym najbardziej jej w życiu zależało. Choć w scenariuszu pojawiają się tropy, tłumaczące niezwykle dziwne zachowanie matki – ich źródeł można szukać w zazdrości i życiowym niespełnieniu – to daleko mu do wiarygodności emocjonalnej. Być może łatwiej byłoby zaakceptować opowiadaną historię, gdyby nie była ona utrzymana w stylu aż tak surowego realizmu. Druga połowa filmu to wciąż nasilająca się galopada największych okropieństw, jakie matka może uczynić dziecku. Sprawdziłoby się to, jako kanwa wyjątkowo perwersyjnego horroru, będącego metaforą leków związanych z macierzyństwem – jednak w tonacji realistycznej wypada po prostu nieprawdopodobnie i groteskowo.

Ocena: 5/10

Ewolucja, reż. Lucile Hadzihalilovic

Poetyckie science-fiction będące zarazem feministyczną fantazją na temat odwrócenia ról biologicznych między płciami. Niezwykle oryginalna wizja alternatywnej wersji ewolucji, wyrażona sugestywnymi i wyjątkowo pięknymi, mimo swojej surowości, zdjęciami. „Ewolucja” zwodzi i nieśpiesznie wprowadzając nas w tajniki ukazywanej rzeczywistości małej, skalistej wysepki. Z pozoru toczące się tam życie nie odbiega od standardów normalności. Mali chłopcy bawią się na nabrzeżu, a matki dbają, by przypadkiem nic im się nie stało. Szybko okazuje się jednak, że ukazana sytuacja daleka jest od codzienności. Kobiety przypominają raczej opiekunki chłopców, poddające ich dziwnym medycznym praktykom. Tajemnica ukazanego świata do końca nie zostanie w pełni odkryta, ale na tyle zostanie zasugerowana, by móc snuć na jej temat domysły. Hadzihalilovic znakomicie operuje warstwą wizualną, minimalizuje użycie słów, stawiając na sugestię i niedopowiedzenie. Wizyjność zaopatruje dodatkowo w tropy gatunkowe – wspomnianego już science-fiction, ale równym stopniu body horroru. Ostatecznie „Ewolucja” jest raczej fantazją na temat alternatywnej drogi rozwoju ludzkości, której w tej wersji rozwoju bliżej do wodno-lądowych płazów. Francuzka koncentruje się głównie na kwestiach płodności i samego aktu zapłodnienia, ciąży i porodu. Odwraca jednak znane zasady działania biologii i konstruuje własne, wyjątkowo niepokojące. Wydaje się, że w ten sposób pragnęła zwrócić uwagę na sytuację współczesnych kobiet, dyscyplinowanych przez władzę i społeczeństwo, by stać się niczym więcej niż żywym inkubatorem. W momencie, gdy reżyserka pozwoliła sobie, posługując się konwencją artystycznego kina fantasy, na przeniesienie krytykowanego stanu rzeczy na inną płeć, wydobyła grozę i patologiczność tej sytuacji. Dawno nie widziałem tak odważnej, oryginalnej alternatywnej wizji naszego świata. Hadzihalilovic potrafi wstrząsnąć, pobudzić intelektualnie, przerazić, ale również zachwycić wyjątkowo udaną i spójną z podjętym tematem warstwą wizualną.

Ocena: 7/10