MFF T-Mobile Nowe Horyzonty #11 – Western, zwierzęta i tańcząca święta

Festiwal dobiegł końca. Jednak zanim podsumuję tę edycję, zapraszam do przeczytania relacji z ostatniego dnia imprezy, w której piszę o najnowszych filmach Bruno Dumonta, Grega Zglińskiego i Sally Potter oraz najważniejszym i najlepszym filmie tego dnia, a również, jak orzekło jury, całego konkursu Nowe Horyzonty, czyli o „Westernie” Valeski Grisebach. Czy główna nagroda powędrowała w dobre ręce?

Jeannette. Dzieciństwo Joanny d’Arc, reż. Bruno Dumont

Mam wrażenie, że „Jeannette” wypadłaby znacznie lepiej jako jeden z gagów w „Małym Quinquinie”, niż samodzielny film rozciągnięty do dwóch godzin. Dzięki temu oddziałuje znacznie słabiej, niż mogłaby. Począwszy od „Małego Quinquina”, Dumont radykalnie zmienił swój styl. „Jeannette” to już jego trzeci film, w którym stawia na slapstickowy humor i zabawę gatunkowymi konwencjami. Tym razem wziął na warsztat musical, zabarwiając go dodatkowo wątkami religijnymi i historycznymi. Jego najnowszy film to wyjątkowo pokręcona wariacja na temat losów Joanny d’Arc. Jednak odmiennie od innych jej biografów, nie stawia na najbardziej znane i rozpoznawalne fragmenty życia bohaterki narodowej Francji, lecz skupia się na jej dzieciństwie, podczas którego krystalizowały się jej przekonania i wewnętrzna potrzeba obrony ojczyzny. Dumont nie tylko wybrał nieortodoksyjny okres życia Joanny d’Arc, ale również opowiedział o nim w wyjątkowo oryginalny sposób. Prawie cała akcja rozgrywa się na polach w pobliżu Orleanu, gdzie mała Jeannette spotyka się z przyjaciółką, zakonnicą, głodnymi chłopcami i wujkiem. Większość czasu ekranowego wypełniają śpiewane przez małą bohaterkę piosenki, wykonywane w nietypowej, współczesnej aranżacji. Słychać w nich dubstep, rocka, heavy metal, a nawet hip-hop. Śpiewając, oddaje się tańcu – czasami wyrażającego się w luźnych podskokach, a niekiedy ostrym headbangingiem. Tak, końcowy efekt jest równie absurdalny, jak ten opis. Film jest ciągiem religijnych uniesień młodziutkiej bohaterki, podanych w sosie ironii, slapsticku i absurdu. Trudno się nie uśmiechnąć, gdy wuj bohaterki nieskładnie machając rękami, zaczyna niespodziewanie rapować. Śmieszy również umowność całego przedsięwzięcia – w środku lata bohaterowie twierdzą, że na dworze panuje mróz – który zamienia całość w popis kampu. Gdy podejdzie się do tego przedsięwzięcia z odpowiednim dystansem, to można dojrzeć w nim przewrotność, inteligentną błazenadę i artystyczną prowokację. Ale trudno nie odnieść wrażenia, że pomysłu starczyło na krótką scenkę, a nie na aż tak długi film, zamieniający się ostatecznie w ciąg powtarzających się i zwyczajnie nużących żartów.

Ocena: 5/10

Western, reż. Valeska Grisebach

Tak powinny wyglądać współczesne westerny! Wcale nie trzeba cofać się do czasów Dzikiego Zachodu, ani sięgać po klasyczne motywy rewolwerowców i konfliktu bladych twarzy z rdzenną ludnością, by nakręcić film, będący znakomitą realizacją tego gatunku. Współczesny western może rozgrywać się, powiedzmy, w Bułgarii, czerwonymi twarzami mogą być autochtoni, a rewolwerowcami robotnicy z Niemiec. Reżyser „Westernu” znalazł znakomite ekwiwalenty dla klasycznych motywów, co spowodowało, że opowiadana przez niego historia w pełni realizuje konwencję, choć w zdecydowanie nieortodoksyjny sposób. Nie brakuje również niezbędnych rekwizytów – jest broń palna, są konie i miejscowy saloon. Reżyser wykorzystał ten ograny sztafaż, by budować napięcie, zwodzić i kreować atmosferę narastającego konfliktu. Linia sporu przebiega klasycznie: pomiędzy rdzenną ludnością, a „białymi”. W tym przypadku chodzi o mieszkańców małej bułgarskiej wioski i Niemców, którzy przyjechali budować elektrownię wodną. Obie strony nie mają do siebie zaufania, nie są w stanie się dogadać, bo dzielą ich odmienne normy kulturowe i języki. Niemiecka twórczyni kilkoma scenami zbudowała klimat napięcia, który bierze się z oczekiwania na siłową konfrontację. Jednak za każdym razem owe napięcie zostaje rozładowane w pokojowy sposób, co wcale nie prowadzi do ostatecznego zażegnania sporu. Jednak impas w międzykulturowych podchodach przełamuje trzymający się z boku grupy robotników Niemiec. Nieodnajdujący się w towarzystwie swoich kompanów z pracy, coraz częściej opuszcza plac budowy, by eksplorować prerie tego „dzikiego wschodu”. Kolejna taka eskapada kończy się wejściem w bliższy kontakt z miejscowymi, niespodziewanie przynoszącego zadzierzgnięcie przyjaźni. „Western” to film o przełamywaniu stereotypów, odwadze wychodzenia ze strefy bezpieczeństwa i obłaskawianiu własnych lęków. Choć nie ma ambicji rozrywkowych, nieustannie trzyma w napięciu. Do tego, paradoksalnie, działa jak balsam na skołatane serca wszystkich tych, którzy wciąż wierzą, że pokojowe porozumienie między narodami, krajami i kulturami jest możliwe. Film łatwo można byłoby oskarżyć o naiwność, ale broni się niezwykle wiarygodnym realizmem. Wierzę, że wioski podobne do tej filmowej istnieją naprawdę i zamieszkują je tacy sami ludzie – agresywni i przyjaźni, otwarci i skryci, cwani i sprawiedliwi. Niemiec nie idealizuje, wcale nie wyznacza swoim bohaterom łatwych dróg dojścia do porozumienia. Twierdzi natomiast jedno: jeżeli ktoś naprawdę chce się dogadać, to nie będzie dla niego przeszkodą ani język, ani odmienne interesy czy wyraźne różnice kulturowe. Trudno się z tym nie zgodzić.

Ocena: 7/10

Zwierzęta, reż. Greg Zgliński

Mindfuck, czy jak ktoś woli: mózgotrzep, w wersji arthouse’owej. Trudno orzec, czy miało to być twórcze przepracowanie popularnej estetyki czy bezpardonowa zgrywa. Trzeba przyznać, że film potrafi zachwycić pomysłami na konkretne sceny i kompozycję całości, ale mimo swojego wyrafinowania i wyjątkowej zawiłości fabuły ostatecznie wydaje się dość oczywisty. Opowiada o małżeństwie w kryzysie, które postanawia wyjechać na pół roku do wiejskiego domu w Alpach, by mężczyzna mógł napisać książkę kucharską. Znajomej zostawiają klucze do mieszkania i ruszają w drogę. W tym momencie zaczyna się seria dziwacznych zdarzeń, które poddają w wątpliwość ontologiczny status filmowego świata. Na jaw wychodzą nietypowe paralele, zaskakujące analogie, dziwne zbiegi okoliczności i wydarzenia, które być może nigdy nie miały miejsca. Z początku wydaje się, że postępujące dziwactwa są rojeniami chorobliwie zazdrosnej kobiety, przekonanej, że mąż zdradza ją z sąsiadką. Potem twórcy poddają pod rozwagę jeszcze kilka innych tropów interpretacyjnych. Szkoda, że ostatecznie decydują się na wyjaśnienie wszelkich niepewności, które systematycznie przez cały seans piętrzą. W ten sposób zabierają widzowi satysfakcję z zabawy opowiedzianą historią, którą można czytać zarówno poprzez tropy psychoanalityczne, jak i postmodernistyczne. Nietrudno odnaleźć w „Zwierzętach” inspiracji filmografią, szczególnie tą późną, Davida Lyncha, ale również takimi niedawnymi filmami jak „Aloys” czy „Zwierzęta nocy”. Film Zglińskiego potrafi zachwycić przede wszystkim wyobraźnią i pomysłowością – głównie narracyjną, ale również tą w zakresie pisania dialogów czy konstrukcji bohaterów. Niemniej, za mało w tym czystego szaleństwa – za wiele natomiast wykalkulowania i jasno podsuwanych interpretacyjnych tropów, które zabijają przyjemność wychodzenia z własną inicjatywą podczas czytania ekscentrycznych wydarzeń z życia kilku osób, których łączy zbyt wiele, by mogło to być przypadkiem.

Ocena: 6/10

The Party, reż. Sally Potter

Czołówka brytyjskich aktorów spotkała się na planie filmowym ze znakomitą reżyserką. To musiało skończyć się czymś wyjątkowym! Faktycznie, „The Party” nie zawodzi, choć nie jest niczym ponad bardzo dobrze wykonanym ćwiczeniem warsztatowym. Strukturalnie przypomina „Rzeź” Romana Polańskiego, choć nie ma jej siły uderzeniowej. Na tytułowej imprezie spotykają się najbliżsi przyjaciele, by uczcić polityczny sukces gospodyni. Każdy z uczestników kolacji przychodzi z własnym bagażem skrytych tajemnic, problemów i odrobiną ekscentryzmu. Na towarzystwo składają się rozwodzące się małżeństwo, para lesbijek, oczekująca trojaczków, podenerwowany mężczyzna oraz gospodarze – wschodząca gwiazda brytyjskiej polityki i jej osowiały, lekko podchmielony mąż. Na początku filmu można odnieść wrażenie, że będzie to opowieść o kryzysie męskości i przejmowaniu inicjatywy przez kobiety – to one są tu dominujące, utyskują na swoich pasywnych, zobojętniałych mężów, którzy faktycznie wydają się na skraju bądź to obłędu, bądź totalnego wyobcowania. To one przejmują władzę i dobrze obywają się bez reprezentantów przeciwnej płci. Jednak kilka precyzyjnie zaaplikowanych dialogów sprawia, że układ sił nieco się zmienia. Poza tym opowieść zaczyna mknąć w innym kierunku. Okazuje się, że biesiadników łączy znacznie więcej, niż im się wydawało, co dla wszystkich, wliczając w to widzów, jest niemałym szokiem. „The Party” jest precyzyjnie rozpisaną, niezwykle zabawną komedią, w której główne skrzypce grają wciąż odkrywane tajemnice, za każdym razem radykalnie zmieniające ogląd prezentowanej rzeczywistości. Siłą tego filmu jest timing – idealne zgranie sytuacji, słów i gestów, które wzajemnie się nakręcają, aż do wybuchowego finału. Trzeba jednak przyznać, że mniej więcej w połowie filmu tempo nieco siada – nie każdy żart wydaje się równie zjadliwy i precyzyjny, a uwierające bohaterów problemy zaczynają coraz mniej nas obchodzić. Ale dynamicznie rozegrana, zaskakująca końcówka nieco wynagradza nijaki środek. Sally Potter potwierdziła to, do czego niedawno próbował nas przekonać pewien Włoch: naprawdę dobrze się kłamie w miłym towarzystwie.

Ocena: 6/10