Mektoub. Moja miłość: pieśń pierwsza, reż. Abdellatif Kechiche

Nie każdy polubi charakterystyczny styl Kechichego. Sprawia wrażenie przegadanego, niepotrzebnie przedłużającego to, co zazwyczaj jest usuwane jako zbędne. Francuz celowo bowiem skupia się na tym, co codzienne i na pierwszy rzut oka całkowicie zwyczajne i niekoniecznie odkrywcze. Ale właśnie w tym tkwi sekret jego filmów. Długie sceny utrzymane w realistycznej formie umożliwiają nieśpieszne przyglądanie się prozaicznym wydarzeniom. Dzięki temu długie rozmowy o „niczym”, młodzieńcze flirty, tańce, kąpiele morskie i słoneczne zaczynają objawiać przed nami swoje tajemnice.

We francuskim, nadmorskim miasteczku trwają wakacje. Amin właśnie wrócił do domu po miesiącach spędzonych na pracy w Paryżu. Odwiedza przyjaciółkę, potem idzie z kuzynem na plażę, gdzie poznają dwie młode turystki z Nicei. Kolejne bardzo długie sceny szczegółowo relacjonują imprezy, zabawę i beztroskie leniuchowanie. Ale przede wszystkim nieustanne podrywanie, flirtowanie, zakochiwanie się i sercowe dramaty. To, co dzieje się pomiędzy miejscową młodzieżą przypomina perwersyjną grę, w której przegrywa ten, kto pierwszy się naprawdę zakocha.

Kechiche przyjmuje pozę obserwatora, który z fascynacją eksploatuje rozerotyzowany świat młodych ludzi. Ociera się przy tym o seksizm, a niekiedy przekracza granice wulgarności. Jego „macająca” młode, piękne ciała kamera, jest wyraźnie zafascynowana tym samym, czym bohaterowie – seksownością i ponętnością krągłości ciał czy wyzywającym zachowaniem młodych dziewczyn. Łatwo można byłoby się oburzyć w moralizatorskim szale na taką postawę, ale została ona przyjęta z ważnego powodu – by nie wywyższać się ponad bohaterów, być na równi z nimi, nie oceniając ich namiętności, seksualnego żaru i wakacyjnego pożądania. Dzięki temu możemy poczuć się dokładnie tak samo frywolnymi, jak ci francuscy nastolatkowie, którzy mają wiele odwagi, a jeszcze więcej seksualnej energii.

Ale przyjęta przez reżysera metoda twórcza jest zamaskowaną pułapką, zastawioną na widzów, w którą wpadamy tak samo nieświadomie, jak bohaterowie. Kechiche pozwala nam do woli rozkoszować się słońcem, morzem, wolnością i młodością. Zabiera nas na tańce i daje możliwość rozkoszować się pięknem ciał bohaterów. Ale pod tą powierzchnią flirtujących spojrzeń, beztroskich romansów i szybkich numerków znajduje się gruba warstwa niewypowiedzianej goryczy, której młodzi bohaterowie nawet nie chcą zauważyć. Ledwo Kechichemu udało się ją uchwycić, bo pokazywany przez niego świat jest tak atrakcyjny, że potrafi omamić zmysły i osłabić zdrowy rozsądek.

Kechiche opowiada o świecie, gdzie każdy mówi o miłości, ale nikt nie ma o niej pojęcia, bo zamieniono ją w letni flirt. Młodym bohaterom to odpowiada, bo takie uczucie nie wymaga poświęcenia, ani wierności – te zupełnie nie pasują do świata, w którym funkcjonują na co dzień. Ale Francuz nie robi tego, by piętnować swoje postacie. Wręcz przeciwnie, rozumie je i sympatyzuje z nimi, wskazując jedynie na pewne zagrożenia, które taki styl życia ze sobą niesie – pustkę, czającą się w powierzchownych uczuciach, które na dłuższą metę są niesatysfakcjonujące. Tak samo jak wakacje, które tracą wartość, gdy nie są przeplatane pracą.

Ocena: 7/10