Scenarzystą „Litości” jest Efthymis Filippou, stały współpracownik Yorgosa Lanthimosa, odpowiedzialny za teksty do filmów, które stworzyły Grecką Nową Falę. Nie może być jednak przypadku w tym, że akurat tego scenariusza nie zrealizowała największa gwiazda nowego kina tego południowego kraju. Tekst ma w sobie wystarczająco dużo, by na pierwszy rzut oka rozpoznać autorski styl Filippou, ale brakuje mu charakterystycznej zadziorności, a przede wszystkim kompleksowości, którą zachwycają filmy Lanthimosa.
Bo „Litość” to bardzo prosty film. Opowiada o mężczyźnie pogrążonym w głębokiej rozpaczy. Jego żona miała wypadek i wpadła w śpiączkę. Lekarze nie dają wielkich nadziei. Bohater zaczyna każdy dzień od głośnego szlochu, następnie przyjmuje ciasto, upieczone przez litującą się nad nim sąsiadkę, potem jedzie do pracy, pralni i do szpitala. Wszędzie słyszy słowa otuchy, a przede wszystkim może zobaczyć niekłamane współczucie, gdy spogląda ludziom w oczy. Dopiero, gdy żona się obudzi i wróci do zdrowia, a sąsiadka przestanie przynosić ciasto, mężczyzna zda sobie sprawę, jak bardzo uzależnił się od tego typu gestów.
Makridis naśladuje styl Lanthimosa. Tymi samymi środkami chce stworzyć na ekranie dziwaczną atmosferę przenikania się realizmu z surrealizmem. Nienaturalnie wydłuża ujęcia, jego bohaterowie poruszją się nieśpiesznie, zazwyczaj zastygając w jednej, przeciągniętej pozie i przybierając zobojętniałą twarz. Stylizacja świata przedstawionego ma dodatkowo wydobywać absurd i mieszać dramat z tłumionym śmiechem. Samo naśladownictwo nie przeszkadzałoby tak bardzo, gdyby owocowało dziełem spełnionym i mimo wszystko oryginalnym. Niestety, tego o „Litości” powiedzieć nie można. Oczywiście należy docenić fabularny punkt wyjścia, któremu niewiele brakuje do wcześniejszych konceptów Filippou. Ale grecki scenarzysta ewidentnie nie miał pomysłu na jego rozwinięcie. Rytmicznie powracające sceny sprawiają wrażenie fabularnej waty, która ma tylko wypełnić czas. Nie wprowadzają bowiem niczego nowego, przez co historia jest przewidywalna niemal od samego początku. Zabrakło również pomysłu na jej przewrotne zakończenie. Jedyne, co reżyser miał do zaoferowania to estetyka szoku, która wcale nie daje do myślenia, lecz zwyczajnie zobojętnia.
Komentarze (0)