„Ukąszenie” jest dowodem na to, że młodzi polscy twórcy zaczynają inspirować się dziełami swoich niewiele starszych kolegów. Podczas seansu filmu Oborskiej trudno nie przypomnieć sobie dzieł Jagody Szelc. „Ukąszenie” jest równie gęste, niepokojące, podszyte nie do końca uzasadnionym lękiem. Czyżbyśmy już wkrótce doczekali się kolejnej autorki znakomicie czującej się w kinie balansującym na granicy arthouse’u i gatunku?
U Oborskiej liczy się atmosfera zawieszona między jawą a snem, prawdą z zmyśleniem, teraźniejszością a przeszłością, fantazją a horrorem. Narracja wije się jak w gorączce, popadając w dreszcze, czy to z upału, czy ukąszenia jakiegoś jadowitego owada. Wszystko na pozór wygląda normalnie, ale tym bardziej należy zachować podejrzliwość – bo nie wiadomo, jaki status ontologiczny ma to, co oglądamy.
Akcja rozgrywa się w wymarzonej przestrzeni dla horroru – podczas wakacyjnego obozu jogi, gdzie cielesność płynnie łączy się z filozofią New Age, tworząc punkt wyjścia dla potencjalnego horroru okultystycznego w stylu choćby „Hereditary” Ari Astera. Inspiracją bowiem nie jest tu jedynie Szelc, a właśnie współczesny nurt artystycznych horrorów, które mniej straszą, a bardziej niepokoją. W tej nietypowej przestrzeni dochodzi do dziwnego zdarzenia. Jedna z uczestniczek, w tej roli znakomita Mary Komasa, mdleje na widok mężczyzny – jest przekonana, że to jej miłość z czasów szkolnych, jednak mężczyzna konsekwentnie temu zaprzecza, utrzymując, że widzi kobietę pierwszy raz w życiu.
Co jest prawdą, a co zmyśleniem? To sprawa nie do rozstrzygnięcia – na całe szczęście. Nie chodzi bowiem o rozwikłanie dziwacznej zagadki, a właśnie o plątanie jej coraz bardziej, by nasze ciała zaczęły pocić się tak, jak ciała uczestników sesji jogi podczas wyjątkowo upalnego lata.
Komentarze (0)