Czerwone latarnie kołyszą się i tworzą intymny klimat, z którego kolejne pary skwapliwie korzystają, namiętnie całując się i tuląc. Wszystkiemu temu przygląda się kobieta, która pcha przez tytułowy pociąg wózek pełen najwykwintniejszych frykasów. Każdy kolejny przedział i czyhające tam szczęście obcych ludzi dobija ją jeszcze bardziej. „Red Light Train” to utkany z czerwieni, padającego śniegu i melancholii pięknie narysowanego Paryża animowany romans, który poruszy nie tylko tych, którzy empatycznie będą współodczuwać z samotną bohaterką.
To jeden z tych filmów, który nie ma wiele więcej do zaoferowania poza klimatem – ale ten buduje mistrzowsko. Składają się na niego sącząca się z offu muzyka, szczęście zakochanych par, luksus tytułowego pociągu, smutek sypiącego śniegu, Paryż i stare francuskie filmy o miłości. Temu wszystkiemu przyglądamy się wraz z bohaterką, coraz bardziej załamaną swoją samotnością, która uwiera coraz mocniej wraz z każdą kolejną napotkaną szczęśliwą parą.
Tak, na końcu musi być obowiązkowy happy end, ale tym razem ma on wyjątkowy posmak goryczy. Bo kto wie, może całe to szczęście jest jedynie fantazją zrozpaczonej dziewczyny – ostateczny dowód na to, że zwariować można nie tylko z miłości, ale również z powodu jej braku. A przynajmniej tak lubię o tym filmie myśleć, inaczej nie byłbym w stanie strawić kolejnej dawki szczęścia. Już wolę, by mierziły mnie tęsknoty bohaterki, niż radował mdły posmak jej ckliwego szczęścia, który tak bardzo przeszkadzał jej u innych.
Komentarze (0)