Krakowski Festiwal Filmowy – „Portret Suzanne”, reż. Izabela Plucińska

Plucińska to już w świecie polskiej animacji prawdziwa marka, po której wiadomo czego się spodziewać. Niby wiadomo – bo swój rozpoznawalny plastelinowy styl potrafi uformować w zupełnie nowe, zaskakujące opowieści i estetyki. Tak jest właśnie z groteskowym, śmieszno-melancholijnym „Portretem Suzanne”, czyli adaptacją opowiadania Rolanda Topora.

Animatorka ulepiła swój film tyleż z plasteliny, co z emocji i czarnego humoru, który nie odbiera opowieści jej ciężaru. Bohaterem jest starszawy mężczyzna, wiecznie głodny miłości i jedzenia. Najbardziej tęskni za kiełbaskami i ukochaną Suzanne. W poszukiwaniu rozkoszy podniebienia wybiera się na przejażdżkę po obcym mieście, ale znajduje tylko niezrozumienie i obtarte stopy. Jedna z ran jest tak potężna, że przejmuje całą nogę, która nieoczekiwanie zamienia się w… tytułowy portret Suzanne. Od tej chwili są nierozłączni – jak przed laty. Ale związek jest daleki od ideału – z czasem pojawiają się te same problemy, co onegdaj.

Podobnie jak w swoim poprzednim filmie, „Seks dla opornych”, Plucińska równoważy obraz i słowo, które występuje tu w postaci monologu głównego bohatera, zabierającego nas w podróż po swoich pragnieniach, tęsknotach i frustracjach. Animacja na tym nie traci – wręcz przeciwnie, obraz świetnie koresponduje z paranoiczno-groteskowymi wizjami bohatera, który żyje w świecie równie plastycznym, co plastelina. Animacja w ogóle jest tu podporządkowana bohaterowi, który swoim ego zakrzywia obraz rzeczywistości i wciąga w obszar empatii. To człowiek powierzchownie odpychający, ale skrywający w sobie wiele bólu i tęsknot, które próbuje zajeść.

Możemy na niego patrzeć z pobłażaniem i jednocześnie mu współczuć, widząc w jego związku z lewą stopą oryginalną metaforę miłości, która zawsze jest trochę narcyzmem, a której koniec wiąże się niechybnie z utratą jakiejś cząstki siebie.

Ocena: 6/10