Krakowski Festiwal Filmowy – polskie krótkie metraże, cz. 1

Trzy fabularne krótkie metraże – choć tak na pozór różne – wiele ze sobą łączy. Tytuł „Martwe małżeństwo” z powodzeniem mógłby posłużyć do opisu stanu związku bohaterów „Victorii” – filmu przełamującego stereotyp myślenia o seksualności. Ten stereotyp przełamuje również „Płot”, który opowiada o związku dwóch mężczyzn w średnim wieku. Widać więc, że pewne tematy krążą, wracają i powielają się – nigdy jednak w tej samej formie i bez wdzięku oryginalności.

Płot, reż. Tomasz Wolski

Wybitny dokumentalista kontynuuje swoją przygodę z krótkimi fabułami. Tutaj, podobnie jak w „Problemie”, postawił na wizualny eksperyment. Tym razem nie nakręcił całego filmu w jednym ujęciu, a zdecydował się uwypuklić fakturę obrazu. Szczególną rolę do odegrania ma światło, które rozmazuje przedmioty, twarze, ludzkie sylwetki. Intensywne, zachodzące słońce, jarzeniówki, blask telewizora tworzą mocny kontrast, zakrzywiają kolory, załamują ostrość. Dzięki temu powstaje swoisty efekt obcości, sprawiający, że oglądana rzeczywistość, z pozoru banalna, wydaje się na swój sposób dziwna

Obcość jest słowem-kluczem dla tej opowieści. Właśnie tak czują się w małej, wiejskiej społeczności dwaj mężczyźni, którzy przy innych nazywają się kuzynami. Nie bez powodu jeden z nich notorycznie, wręcz kompulsywnie, sprawdza tytułowy płot – czy jest odpowiednio wytrzymały, czy zatrzyma ewentualnych agresorów. Mocne szarpnięcia metalowych rurek na chwilę odpędzają strach, który wraca jednak w nocy, gdy z daleka słychać szczekanie psów, a groźne światła latarek zdają się nerwowo mrugać.

W finale okazuje się, że manipulacja obrazem, eksponowanie faktury, podkreślanie kontrastów to nie tylko imponujący styl i oryginalna forma. Strona wizualna ma do opowiedzenia ważną część tej historii, staje się bowiem emanacją stanów ducha przynajmniej jednego z mężczyzn. Ostre światło nasycało jego rzeczywistość strachem przed tymi, którzy nie są w stanie pojąć.

Wydawać by się mogło, że Wolski niczego nowego nie mówi. Podobnych opowieści w kinie światowym jest sporo. Ale u niego liczą się niuanse. Wiek mężczyzn, profesja, styl życia – odbiegają od stereotypowego przedstawienia osób LGBT. Ale największą wartością jest wspomniany obraz, który jednocześnie intryguje, i – ostatecznie – wciąga w wewnętrzną rzeczywistość przesycaną mocnym jak światło latarki strachem.

Ocena: 7/10

Victoria, reż. Karolina Porcari

Krótka fabuła Porcari świadczy o sporym talencie i odwadze artystycznej, choć nie jest do końca spełnionym filmem. Ale w tej kinematograficznej formie być może niekiedy bardziej niż spełnienie liczy się właśnie odwaga i talent.

Bądź młodą, debiutującą reżyserką i każ Katarzynie Figurze opowiadać o kobiecym orgazmie z wytryskiem. Albo – co może jeszcze bardziej szokujące – bądź młodą, debiutującą reżyserką i każ Katarzynie Figurze grać zahukaną szarą myszkę, która swój pierwszy orgazm przeżyje w wieku dojrzałym, na dodatek ze znalezionym przypadkowo pod drzwiami wibratorem. Tak czy inaczej – Porcari jeńców brać nie zamierza. A to dopiero początek, bo w „Victorii” jest jeszcze miejsce na Piotra Cyrwusa w pełnej, płytowej zbroi.

Film Porcari stoi aktorskimi rolami. Ale nie byłoby ich, rzecz jasna, gdyby nie reżyserka, która z premedytacją postawiła na aktorów, którzy ciągną za sobą bardzo konkretne skojarzenia. Figura to symbol seksu, kobieta zmysłowa i zmysły rozbudzająca. Trudno wyobrazić sobie ją jako „nie ten tego” ze sprawami intymnymi. A jednak. Znakomicie ograła tu swoją orgazmiczną inicjację i to już od pierwszej sceny, gdy sapie, jęczy i dyszy… niosąc ciężkie torby z zakupami. Cyrwus z kolei, to trochę niewinny Rysiu „umyj rączki” Lubicz, a trochę fanatyk wędkarstwa, choć tym razem akurat zafascynowany średniowiecznymi rekonstrukcjami historycznymi. Idealnie wpasował się w rolę zalęknionego, słabego mężczyzny, zamkniętego w ciężkiej zbroi seksualnego konserwatyzmu.

Porcari ma więc z pewnością rękę do wyboru i prowadzenia aktorów. Ma też słuszne rzeczy do powiedzenia – wpisuje się w ekspansywną narrację uwalniającą kobiecość spod ograniczającego jarzma słabych, zaborczych mężczyzn. Być może zbyt łatwo idzie jej przeciwstawianie „sister power” z pokracznym męskim zafiksowaniem na rzeczach nieważnych. Mimo wszystko jej apel o to, by kobiety nie oglądały się na nikogo, tylko walczyły o siebie, najlepiej nawzajem, jest donośny, słyszalny i pozbawiony, koniec końców, agresji.

Bo to nie o mężczyzn tu chodzi, lecz o kobiety. Postać Cyrwusa jest raczej komiczną przeciwwagą do – w gruncie rzeczy – dramatycznej roli Figury, której bohaterkę można potraktować jako symbol kulturowego zniewolenia – przez konwenanse, męskość, matczyność i społeczne oczekiwania. Tu nawet nie o seks i orgazm chodzi, a o sensualność, czerpanie z życia, czucie go całym sobą – jak podczas beztroskiego zlizywania rozkosznego dżemu z banalnej kromki chleba.

Ocena: 6/10

Martwe małżeństwo, reż. Michał Toczek

Jak nakręcić historię miłosną nie popadając w banał? Zapytajcie Michała Toczka, bo on to ewidentnie potrafi. Student Szkoły Filmowej w Łodzi nakręcił autotematyczny romans, gdzie główną rolę gra  martwe małżeństwo, które właśnie poznało się na planie pewnego filmu.

On jest weteranem. Niejednego trupa już grał. Sztywni w serialowych kostnicach, ofiary wypadków samochodowych do filmów instruktażowych dla kursantów prawa jazdy, ofiary XIX-wiecznych wojen w pełnometrażowych filmach historycznych – każdego nieżywego odegra z maestrią. Klucz to nie myśleć. Ona jest nowa w zawodzie. Trudno jej leżeć bez ruchu przez dłuższy czas, nie potrafi się usadowić, pył ją drażni, kolano partnera uwiera. Przypadek chciał, że położono ich obok siebie. I okazało się, że nie tylko umieranie idzie im razem całkiem nieźle, rozmawianie po zdjęciach również.

Metafora trupa jest tu kluczowa. Oboje są bowiem ofiarami miłosnych zawodów. Jemu przed laty partnerka wprost wyznała, że go nie kocha. Jej natomiast otworzyły się oczy dopiero, gdy kochanka męża była już w ciąży. Ale okazuje się, że istnieje życie po życiu. Że nawet na trupa z najdłuższym stażem może czekać jakieś wciąż nieostygłe ciało. Wykorzystywana symbolika nie jest przy tym nadużywana. Jest w niej kreatywność i humor. Może trochę wisielczy, ale w sumie – lepiej to nawet lepiej. Dzięki temu prosta historia nie popada w oczywistość, a przecież tak łatwo by mogła.

Ocena: 7/10

Redakcja językowa: Anna Holeksa.