Krakowski Festiwal Filmowy – „Acid Rain”, reż. Tomasz Popakul

Tomasz Popakul już swoim debiutanckim „Zigenort” udowodnił swój ponadprzeciętny talent i dał się poznać jako artysta o wyjątkowej wrażliwości i stylu. Potwierdził to jego „Czarny”, a teraz „Acid Rain” przypieczętował jego miano wyjątkowego animatora. Co więcej, każdy z tych filmów jest inny, choć wizualnie najnowszemu całkiem blisko do „Czarnego”. Popakul ponownie sięgnął po pozornie nieudolną, pokraczną, pełną błędów animację komputerową, która na glitchach oparła swoją oryginalną estetykę, ale również, tym razem, narrację.

„Acid Rain” jest bowiem filmem tylko na pozór trzymającym się rzeczywistości, by przy każdej nadarzającej się okazji od niej uciekać – jak ćpuny w świat urojeń. Bo animacja Popakula jest właśnie o narkotykach, a raczej stanowi zwizualizowane doświadczenie ćpania. Jest jak dwudziestopięciominutowa halucynacja, kończąca się ciężkim zjazdem i pragnieniem ponownego dania sobie w żyłę toksycznymi obrazami. Irytujący, męczący, mdlący sposób prowadzenia kamery koniec końców hipnotyzuje, wprowadza w dziwny rodzaj transu, jak podczas przećpanej imprezy techno.

Fabuła opowiada o autostopowiczce, która spotyka na swojej drodze niewłaściwego faceta. Para okazuje się podzielać hobby, czyli jaranie zielska i wcinanie grzybków. Dragi nie tylko biorą, ale też nimi handlują – na przykład na jakiejś dzikiej imprezie techno gdzieś w środku lasu. Meandrująca kamera chwiejnym krokiem przeprowadza nas po nieskładnie prowadzonej historii, by zataczając się, trącać a to trochę snuff movies, a to dziwaczny romans. Ostatecznie gatunkowy koktajl eksploduje fluoroscencyjnym, mieniącym się wszystkimi kolorami tęczy fabularnym bad tripem, nieustępującym „Climaxowi” Gaspara Noego. Tak jak on z daleka trzyma się od moralizowania, choć zgubne skutki brania są bardziej niż oczywiste.

Ale porównywanie „Acid Rain” do innych filmów nie jest wobec niego w porządku, bo jego największą zaletą jest właśnie oryginalność, która w tym przypadku szła w parze z wręcz szaleńczym artystycznym ryzykiem, które okazało się wyjątkowo opłacalne. Film Popakula jest bowiem raczej doświadczeniem – i to jednym z tych granicznych – aniżeli klasyczną opowieścią. Narracja się rwie, więcej tu irracjonalności niż jakiejkolwiek logiki, na początku o bohaterach nie wiemy niczego i… tak już pozostanie do samego końca. Nikt tu niczego nie tłumaczy, ani nie sugeruje – raz jesteśmy zdystansowanymi obserwatorami, raz obraz ulega totalnej subiektywizacji, myśli i uczucia stają się ciałem, a nawet… jeżdżą na lodzie. Tu stać się może absolutnie wszystko – ale nie ma co się dziwić, jeżeli z nieba pada kwaśny deszcz.

Siłą filmu są przede wszystkim obrazy, które na długo zostają pod powiekami. Infekują bowiem nasze mózgi, cały układ nerwowy, wtryskując toksyczne, halucynogenne substancje, które być może na zawsze zakrzywią nasze spojrzenie na rzeczywistość. Ten film jest jak drag, a seans to czyste ćpanie. Uważajcie na siebie.

Ocena: 7/10