W swoim poprzednim filmie – „Acid Rain” – Tomasz Popakul zabierał widzów w psychodeliczną podróż w głąb wyjątkowo złego tripa. Tym razem też zmienia stany świadomości swoich bohaterów, tyle że nie za sprawą kwaśnych narkotyków, a tężejącego mrozu.
„Zima” to przepięknie zrealizowana – z czułością, ale też drapieżnością – animacja po części malowana i rysowana. Opowiada o tym, co bliskie autorowi – o rzeczywistości małego miasteczka, tak jak było w debiutanckim „Ziegenort”. Bohaterami jest dwójka przyjaciół, wrażliwców, którzy ewidentnie odstają od reszty małomiasteczkowego towarzystwa. Są bardziej emocjonalni, delikatniejsi, łatwiej ich zranić. Ranią się więc wzajemnie, ale wciąż się przyciągają. Ale nie ich relacja jest w filmie najważniejsza, lecz to, co dzieje się między nimi, a wszędobylską przyrodą – dzikimi kotami, trzymanymi na łańcuchach psami, skutymi lodem drzewami.
Gdy kreska na termometrze spada, sople się wydłużają, a szron maluje płoty, ludzkie świadomości wchodzą w odmienne stany. Małe miasteczka mają swoje rytuały, wierzenia, mity i to właśnie one kreują wyobraźnię bohaterów i twórców. Centralną instytucją jest Kościół, więc doświadczane wizje mają charakter mistyczno-religijny. Dziewczyna całuje się z Jezusem, ujadający pies ma na imię Diabeł, a ponury ojciec straszy szatańskimi szponami. Popakul nakłada ten ludowo-religijny sztafaż na wrażliwość ekologiczną. Metafizyczny horror o biorących odwet zwierzętach zamienia się w medytację na temat relacji człowieka z przyrodą, która cierpi, krwawi, mdleje – niczym Jezus na krzyżu, mordowany za nasze grzechy.
Popakul potrafił związać wszelkie motywy, które porozrzucał po całym filmie – od kryzysu energetycznego, przez wiejską (nie)wrażliwość na wszechobecną przyrodę, po wątki ludowego katolicyzmu. Ten amalgamat fabularnych elementów układa się w większą opowieść o potrzebie ucieczki od obcego nam emocjonalnie świata – zimnego, zobojętniałego – który jednak zbyt głęboko utkwił w nas swym lodowym soplem.
Komentarze (0)