Drugi dzień festiwalu przyniósł energetyczną mieszankę rutyny z młodością. Rozpoczynających swoją przygodę z filmem reprezentowali między innymi twórcy, których filmy były w tym roku pokazywane na najważniejszych festiwalach filmowych świata – mam na myśli „Miss Holocaust” zakwalifikowane do oficjalnej selekcji Berlinale i „Koniec widzenia”, mający swoje pokazy na dopiero co zakończonym festiwalu w Cannes. Swoje nowe filmy pokazali również twórcy znacznie bardziej doświadczeni – Maria Zmarz-Koczanowicz oraz Michał Bukojemski. Kto wygrał tę międzypokoleniową potyczkę?
Miss Holocaust, reż. Michalina Musielak, Irena Siedlar
Jest taki konkurs piękności, na którym słowa o pragnieniu pokoju na świecie brzmią autentycznie, a zwycięstwo w zawodach ma jeszcze mniejsze znaczenie niż zwykle. Odbywa się w Hajfie i biorą w nim udział ocalałe w Holocauście. Pomysł brzmi całkowicie niedorzecznie, wręcz jest w nim coś perwersyjnego, ale dokument Musielak i Siedlar pokazuje, że jest całkiem inaczej. Impreza jest oczywiście jedynie pretekstem, by kolejny raz móc przypomnieć o wydarzeniach sprzed ponad pół wieku i apelować, by ponownie się nie wydarzyły. W tym krótkim dokumencie udało się uchwycić zarówno absurd sytuacji, wyjawić jego prawdziwy sens, ale również przedstawić Ocalone z zupełnie innej perspektywy, niż zazwyczaj. Kobiety okazują się niezwykle ciepłymi i pogodnymi osobami, którym wciąż przysłowiowe „pstro” w głowie – potrafią zdystansować się do swojej przeszłości i żyć codziennym życiem, o czym świadczą zarówno sceny z przygotowań i imprezy, ale również krótkie wzmianki biograficzne, w których wymienia się długie listy dzieci, wnuków i prawnuków. Ani trochę nie odbiera im to jednak godności, ani powagi przeżytym przez nie doświadczeniom. Całość kończy się smutno, może nawet ponuro – podczas krótkich wypowiedzi zawodniczek, w których streszczały swoje „przesłanie dla świata”, były niejednokrotnie zagłuszane przez publiczność, która wolała skoncentrować się na jedzeniu, piciu i small talku, niż na coraz bardziej aktualnym ostrzeżeniu. Ostatnie pokolenie Ocalałych nie chce być już słuchane.
Koniec widzenia, reż. Grzegorz Mołda
Pokazywany w prestiżowym konkursie filmów krótkometrażowych w Cannes film studenta Gdyńskiej Szkoły Filmowej posiada wszystko, co powinno charakteryzować krótkie formy fabularne. Nieskomplikowaną fabułę, wyrazistych bohaterów, przemyślane środki i strukturę, dzięki której każda minuta filmu jest wykorzystana w należyty sposób. „Koniec widzenia” jest niezwykle gęstą etiudą, zbudowaną na wyjątkowo intensywnych emocjach. Opowiada o młodej dziewczynie, której chłopak trafia do aresztu podejrzany o handel narkotykami. Okazuje się, że prawda o zdarzeniu jest znacznie bardziej skomplikowana i wciąga bohaterkę w grę między chłopakiem, nią, a jej ojcem – właścicielem warsztatu samochodowego, w którym pracuje dziewczyna. Reżyser konsekwentnie, ze sceny na scenę, buduje napięcie, dodając nowe informacje o prezentowanym świecie. Dzięki świetnie poprowadzonej dramaturgii do końca nie możemy być pewni, jak zareaguje dziewczyna. To właśnie ona znajduje się w centrum tej krótkiej historii i na jej barkach ciąży wielka odpowiedzialność. Mimowolnie zostaje zmuszona do podjęcia dramatycznej decyzji, którą można czytać również metaforycznie – jako konieczność zerwania ze światem rodziców i dzieciństwa oraz podjęcie własnej drogi u boku ukochanej osoby. Twórca znakomicie potrafił pogodzić ten symboliczny potencjał z emocjonalnym realizmem, który był efektem niezwykle precyzyjnego scenariusza, ale również znakomitej gry młodej aktorki – Zofii Domalik.
Dziennik Sierakowiaka, reż. Michał Bukojemski
Największą wartością dokumentu Bukojemskiego stanowią oczywiście same zapiski tytułowego dziennika, czytane przez Macieja Stuhra. Stanowią one znakomite i jedyne w swoim rodzaju świadectwo funkcjonowania, życia i powolnego umierania z łódzkim getcie. Gdy zaczynała się wojna, Dawid Sierakowiak był uczniem ostatniej klasy gimnazjum, ale jego obserwacje ówczesnych wydarzeń – zarówno w skali makro, jak i mikro – były nad wiek dojrzałe i wnikliwe. Jednak nie z tego względu posiadają dzisiaj największą wartość – są przede wszystkim zapisem mentalności młodego człowieka w dramatycznych czasach. Choć opisywane przez niego wydarzenia z czasów życia w getcie są absolutnie wstrząsające, to najbardziej zapadają w pamięć pierwsze zdania dziennika – zapisywane w momencie rozpoczęcia wojny. Każde słowo staje się dowodem na wielkie zaskoczenie rozwojem wydarzeń, zdaje sprawę z popularnych ówcześnie ocen wydarzeń, które z dzisiejszego punktu widzenia są nie do pomyślenia. Pada określenie, że choć Hitler wydaje się egzaltowanym bufonem, to jest przecież wielkim mężem stanu, Żydzi natomiast witali wkraczających do Łodzi Niemców, wiwatując. Te krótkie, autobiograficzne zapiski, małe spostrzeżenia, układają się w znakomity dokument stanu ducha i ówczesnej kultury. Bukojemski wykorzystał potencjał tych zapisków i dodatkowo wzbogacił je o materiały wizualne, obrazujące życie łódzkiego getta, które rozszerzają pole widzenia i potęgują poczucie kontaktu z ówczesnym światem. Przejmujący dokument ludzkiego dramatu.
Gruba, reż. Maria Zmarz-Koczanowicz
Kiedyś tradycją była obecność w krakowskim konkursie co najmniej kilku filmów o Śląsku i górnikach. W ostatnich latach ten temat, podobnie jak inne społeczne tematy dotyczące mniej uprzywilejowanej części społeczeństwa, spotyka się ze zmniejszonym zainteresowaniem dokumentalistów. Na szczęście są wciąż tacy twórcy jak Maria Zmarz-Koczanowicz, którzy są wyczuleni na kwestie społeczne i oddają głos tym, którzy sami nie posiadają odpowiedniej siły przebicia, by stać się widzialnymi w sferze publicznej. „Gruba” to filmu o kilku kobietach pracujących na stanowisku płuczek w jednej ze śląskich kopalń. Dokumentalistka przygląda się im nie tylko podczas ciężkiej pracy, ale również w trakcie wspólnych rozmów i w sytuacjach prywatnych. Z kolażu obrazów i dialogów wyłania się obraz niezwykle trudnej codzienności, na którą składa się głównie praca, strach o jej utratę i odliczanie dni do emerytury. „Gruba” jest przykładem dokumentu współodczuwającego, gdzie kamera jest wyjątkowo blisko bohaterek – stara się oddać ich stosunek do otaczającej rzeczywistości i wspierać w działaniu. Nie ma w tym jednak niczego z cierpiętnictwa i użalania się nad ciężkim losem portretowanych kobiet. Jest za to sprawiedliwy obraz tego, jak wygląda ich codzienność, naznaczona nieustanną walką o własne prawa i godność. To przykład dokumentu zarazem społecznie zaangażowanego, jak i zwyczajnie po ludzku ciepłego.
Bogdan i Róża, reż. Milena Dutkowska
Choć tę krótką fabułę można podsumować słowami banalnego powiedzenia „zgoda buduje, a niezgoda rujnuje”, to posiada w sobie taką dozę ciepła, że wypada o niej wspomnieć, poświęcając jej kilka równie ciepłych słów. Tytułowi bohaterowie to mieszkańcy jednego mieszkania – może małżeństwo, może rodzeństwo. Nieistotne. Ważne, że zapewne od lat ze sobą nie rozmawiają, ledwo tolerując swoje towarzystwo. Nie wiadomo, gdzie i kiedy narodziła się między nimi ta obojętność, grunt, że panoszy się na dobre, uniemożliwiając wymianę spojrzeń, nie mówiąc o przysłudze czy dobrym słowie. Siłą tego filmu jest umiejętność wykrzesania z tej banalnej, wydawałoby się, sytuacji prawdziwego dramatu, w centrum którego znajduje się zbyt mocno zakręcony słoik i dwa talerze zupy. Jeżeli reżyserka potrafi opowiadać jasno, a przy tym poruszająco, całkowicie eliminując dialogi i operując jedynie obrazem, to znaczy, że posiada zarówno dobry warsztat, jak i niemałe pokłady talentu.
Komentarze (0)