„Komar” to połączenie „Muchy” Cronenberga”, „Pi” Aronofsky’ego, „American Psycho” Mary Harron i „Big Short” Adama McKaya. Opowiada o matematycznym geniuszu, specjalizującym się w algorytmicznej analizie działania giełdy, który stopniowo popada w paranoję – choć to może właśnie on, jako jedyny, potrafi zrozumieć zasadę rządzącą rzeczywistością.
Rymsza posiłkuje się gatunkowymi tropami – body horroru, romansu, psychologicznego thrillera, ale tworzy z nich własną, autorską wypowiedź, która ani przez moment nie wkracza na wydeptaną, gatunkową drogę. W zamian wpuszcza widzów do świata pogrążającego się w psychozie mężczyzny – świata, którego nie jesteśmy w stanie pojąć i którego twórca nie stara się widzom tłumaczyć. W tym tkwi siła „Komara” – nie jest to typ kina pasożytującego na postaci osoby z zaburzeniami psychicznymi, które kreuje alternatywny, kuszący obraz rzeczywistości. Zachowania bohatera Rymszy są niepojęte i niezrozumiałe i takimi pozostaną do końca. Możemy jedynie podejrzewać, że jest w nich jakaś logika, którą jest w stanie pojąć jedynie autystyczny geniusz.
Tym, czym dla Cronenberga była mucha, tak dla Rymszy jest komar. Choć pojawiają się tu również elementy body horroru, to przemiana bohatera w tytułowego insekta odbywa się raczej na poziomie metaforycznym, niż dosłownym. Reżyser wpisuje działania bohatera w cykl wykluwania się komara, symbolizującego przepoczwarzanie się – nabywanie nowej świadomości, otwierania się na nowe poziomy poznania. Mężczyzna wchodzi w bliższy kontakt z brzęczącymi insektami, które uczą go niepoznanego do tej pory ładu, opartego na pozornym chaosie.
Jest w tym być może zbyt wiele niedopowiedzeń, które rozbijają wiarygodność opowieści i momentami sprowadzają ją do poziomu efekciarskiej historyjki z ekskluzywnymi wnętrzami i miliardem bzyczących insektów. Ale można tę opowieść czytać również inaczej – jako studium wykluwania się rewolucyjnych idei i samotności geniuszy, którzy na zawsze muszą pozostać niezrozumiani, natrętni niczym odpychające komary.
Komentarze (0)