Kinofilska oziębłość, czyli spoilerofobia

Objawy:

Paniczny strach przed recenzjami, mdłości w czasie oglądania zwiastunów, zimny pot występujący w trakcie dyskusji o kinowych nowościach i natrętnie powracające rozpoczynanie każdej rozmowy od uwagi: „Tylko nie spoileruj!”.

Diagnoza:

Jeżeli zaobserwowałeś u siebie te objawy, to znaczy, że cierpisz na popularną ostatnio chorobę przenoszoną drogą światłowodową – spoilerofobię. Ale spokojnie – to się leczy.

Jeżeli masz się za kinofila, a o zawał serca przyprawia cię każda uwaga na temat filmu czy serialu, którego jeszcze nie oglądałeś, to mam dla ciebie złą wiadomość: wcale nie kochasz swojej wybranki. To związek oparty na relacji czysto intelektualnej. Uwielbiasz, gdy cię zaskakuje, kręci cię, że nie jesteś w stanie jej rozgryźć, kochasz, gdy całymi dniami głowisz się nad tym, co „tak naprawdę” miała na myśli. W waszych relacjach brakuje jednak zmysłowości. Nie zauważasz z jaką gracją snuje swoje opowieści. Nie doceniasz tego, jak się porusza i nie porusza cię, gdy stara cię chwycić za serce. Nie odczuwasz pociągu do jej wizualnych powabów, jesteś obojętny na sposób, w jaki potrafi delikatnym makijażem podkreślić swoje walory i zamaskować niedoskonałości. W waszym związku brakuje fascynacji wzajemnym istnieniem – jest wyprany z emocji i pożądania.

Już Susan Sontag postulowała zarzucenie hermeneutyki na rzecz erotyki sztuki. Była przeciwko interpretacji, ponieważ ogranicza ona kontakt z dziełem do operacji czysto intelektualnych, zapominając o zmysłowości. Dopiero praktykowanie kinematograficznej sztuki kochania może dostarczyć pełni rozkoszy. Nie ma niczego złego, rzecz jasna, w odczuwaniu przyjemności, gdy jesteśmy zaskakiwani przez dobrze poprowadzoną fabułę czy podczas rozszyfrowywania znaczeń. Ale jeżeli skupimy się tylko na tym aspekcie kontaktu z filmem, to zredukujemy audiowizualne doświadczenie do rozrywki, bądź w najlepszym razie do intelektualnego wyzwania. Z czasem uniewrażliwimy się na całe spektrum zmysłowych wrażeń, które płyną z doznań wizualnych, słuchowych, a nawet haptycznych. Będziemy ślepi na barwy, głusi na dźwięki, nieczuli na ruch, formę, styl i całą resztę, której nie zauważamy, gdy boimy się przedwcześnie poznać zakończenie.

Ten ogarniający coraz szersze kręgi widzów lęk jest zabójczy dla krytycznej refleksji, sztuki prowadzenia kulturalnych sporów i konstruowania poważnych analiz. Jakże wielkiej ekwilibrystyki należy dokonać, by oddać dziełu sprawiedliwość, nie komentując węzłowych punktów fabuły?! Coraz donośniej słychać głosy oburzenia, gdy w recenzji streści się zbyt obszerne fragmenty losów bohaterów. Nawet wielkie „SPOILER ALERT” nie udziela rozgrzeszenia. Nie dajmy się jednak sterroryzować oziębłym hipokrytom. Rolą krytyków powinna być edukacja – unaocznianie, czym w rzeczy samej jest filmowe doświadczenie. Psując niekiedy zabawę, można stać się swatem – ojcem prawdziwej miłości, która weźmie się z zafascynowania kompozycją kadru, powściągliwą grą aktorską czy wirtuozerią mastershota. Rolą świadomego odbiorcy powinno być natomiast przełamanie strachu zarumienionego podlotka, który woli trzymać się na dystans wobec przedmiotu swojego pożądania.

Kuracja:

Więcej odwagi! Namiętnie i wielokrotnie oglądaj stare filmy, szukając w nich czegoś, co wciąż rozpala zmysły kolejnych pokoleń. Odkryj pikantny sekret romansu literatury i kina, czytając adaptowane książki przed seansem. Traktuj zwiastuny, newsy i recenzje jak grę wstępną do pełni rozkoszy seansu. Przede wszystkim jednak nie unikaj dyskusji, czytaj, analizuj, zabieraj głos, pilnie oglądaj i argumentuj. Jeśli podejmiesz leczenie, fobia ustąpi, a oziębłość przemieni się w pożądanie.