Jeszcze dzień życia, reż. Damian Nenow, Raul de la Fuente

Film jest adaptacją książki Ryszarda Kapuścińskiego o tym samym tytule. Pisał w niej o swoim wyjeździe do Angoli na kilka dni przed ogłoszeniem w tym kraju niepodległości. Rzecz działa się niedługo po zakończeniu wojny w Wietnamie, a dekolonizacja tego obfitego w diamenty i ropę kraju stała się pretekstem do rozkręcenia kolejnego etapu zimnej wojny. Historia rozpoczyna się, gdy Kapuściński przyjeżdża do Angoli, relacjonować wybuchły konflikt między bojówkami wspieranymi przez ZSRR i Kubańczyków a armią dotowaną przez USA.

Film ma formę animowanego dokumentu. Wydarzenia ujęte w książce zostały zilustrowane w formie rysunkowej, towarzyszą im jednak liczne współczesne wypowiedzi bohaterów tamtych wydarzeń. Ale najwięcej czasu reżyserzy poświęcili rozmowom Kapuścińskiego z kolejnymi spotykanymi na swojej drodze osobami. Nie można się temu dziwić, pewnie właśnie na tym faktycznie upływa najwięcej czasu korespondentowi wojennemu. Wyjście w teren, by zebrać materiały, to tylko zwieńczenie długiego, żmudnego procesu otrzymywania zezwoleń i przekonywania kolejnych osób, by zdradzili cenne informacje.

Dlatego tym bardziej niezrozumiałe i zaskakujące było wykorzystanie animacji do przedstawienia tej pozbawionej wizualnej atrakcyjności historii. Nie działa ona tak, jak w przypadku „Walca z Baszirem” Ariego Folmana. Nie staje się odrealniającym filtrem, skojarzonym z zakrzywiającym historyczną prawdę wspomnieniem. Nie została wykorzystana jako plastyczne narzędzie do metaforyzowania, autorskiego komentowania, wchodzenia w dialog zarówno z tekstem Kapuscińskiego, jak i ówczesnymi wydarzeniami. Długimi fragmentami jest po prostu rysunkowym ekwiwalentem realistycznego obrazu filmowego, kopiującego manierę filmów aktorskich.

Nie wiem dlaczego twórcy sięgnęli po animację, bowiem dokładnie to samo mogli opowiedzieć znacznie prościej, szybciej i pewnie taniej – zwyczajnie zatrudniając aktorów i klasycznie inscenizując adaptowany tekst Kapuścińskiego. Wydaje się, że na pewnym etapie produkcji sami twórcy to sobie uświadomili, i żeby nie zostać posądzonymi o marnotrawstwo, w końcowych sekwencjach postanowili puścić nieco wodze fantazji. Stworzyli więc epickie, bardzo efektowne obrazy rozpadającego się angolskiego świata, w których rozczłonkowaniu ulega również ciało Kapuścińskiego. Drogi, samochody, rozrywane ciała i domy zaczynają lewitować i spektakularnie eksplodować na kawałki. Tylko po co? Czy wcześniej przedstawiony, w sposób jak najbardziej realistyczny, koszmar wojny nie był wystarczająco sugestywny? Czy scena, w której Kapuściński przemierza dziesiątki kilometrów drogi usłanej trupami kobiet z dziećmi nie wystarczy? „Jeszcze dzień z życia” nieświadomie żeruje i estetyzuje wojnę, bo korzystając z efektownie wyglądającej animacji, zamienia ją w spektakl. Twórcy sami zagonili się w ślepą uliczkę – z jednej strony forma animacji niczego ciekawego do tej historii nie dopowiada, a z drugiej zamienia pokazywane wydarzenia w wystylizowany i przekłamany obraz.

Niemniej wiele w filmie się udało i zasługuje na uwagę. Przede wszystkim sposób przedstawiania wojny, o której zazwyczaj opowiada się z punktu widzenia jednej ze stron – szeregowych żołnierzy, dowódców, polityków, ludności cywilnej. Nenow i Fuentes skupiając się na Kapuścińskim, zmienili zasady gry, ale jednocześnie opowiedzieli o tym, że obiektywność i brak zaangażowania są niemożliwe, nawet gdy jesteś dziennikarzem z dalekiego kraju. Centralne pytanie, które stawiają, odnosi się do kwestii powinności korespondenta i etyki korzystania z posiadanych informacji.

Twórcom udało się właśnie na tej jakże problematycznej i prawdopodobnie nierozstrzygalnej kwestii oprzeć całą dramaturgię filmu, dzięki czemu nie jest ona jedynie opowieścią o dramacie konfliktu zbrojnego, oglądanym przez obiektyw reporterskiego aparatu, ale również o tym, na czym  polega zaangażowanie. Szkoda jedynie, że twórcy nie poszli dalej i nie sproblematyzowali wyboru, jakiego dokonał Kapuściński. Cóż bowiem stałoby się, gdyby w newralgicznym momencie postąpiłby inaczej? Czy podjęta przez niego decyzja była właściwa? Nad tym się już niestety twórcy nie zastanawiają.

„Jeszcze dzień życia” opowiada wciągającą historię, jeżącą się od ciekawych pytań. Szkoda jednak, że schodzą one na drugi plan, zdominowane przez efekciarską, momentami wręcz pompatyczną formę, która zamienia wojnę w spektakl i odbiera jej należytej wagi. Całe szczęście, że fragmenty rysowane są poprzetykane dokumentalnymi wypowiedziami, zdjęciami i archiwalnymi nagraniami – bo to właśnie one przenoszą nas do tamtego świata i pozwalają poczuć grozę wojny.

Ocena: 6/10