IFF Rotterdam Live: Przemyśleć rzeczywistość

Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Rotterdamie już drugi rok z rzędu rozesłał do 45 europejskich miast swoją wizytówkę, w postaci 5 filmów pokazywanych w tym samym czasie, co na holenderskiej imprezie. W tej szczególnej akcji brały udział również kina z Polski. W 5 miastach widzowie kin studyjnych mogli zasmakować odrobiny atmosfery rotterdamskiej imprezy. A posiada ona szczególny posmak.

Selekcjonerzy festiwalu skupiają się na tropieniu nowych, nikomu jeszcze nieznanych, oryginalnych autorów, kreśleniu niewydeptanych ścieżek we współczesnym kinie, pochylają się nad dziełami eksperymentującymi, autorskimi, poszukującymi. Wiedzą o tym najlepiej widzowie wrocławskiego festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty, który często sięga po najciekawsze filmy rotterdamskiej imprezy. Trzeba przyznać, że specjalnie wyselekcjonowane tytuły dla europejskiej widowni przedstawiły holenderski festiwal z jak najlepszej strony. W pięciu polskich miastach można było obejrzeć pięć filmów, niestety nie we wszystkich pokazywano cały zestaw. Chciałbym się przyjrzeć trzem z nich: „As I Open My Eyes” Leyli Bouzid, „Prejudice” Antoine Cuypersa i „The Garbage Helicopter” Jonasa Selberga Augustsena. Przeczytajcie, jak na europejskiej arenie zaprezentował się jeden z najważniejszych festiwali na świecie.

Najbardziej rzucającą się w oczy cechą pokazywanych filmów była ich różnorodność. Każdy z trzech pokazywanych filmów korzystał z całkowicie odmiennych rejestrów opowiadania, zaskakiwał świeżym sposobem patrzenia i oświetlał rzadko pokazywane wymiary rzeczywistości. „As I Open My Eyes” jest filmem mocno osadzonym w kulturowej i politycznej rzeczywistości współczesnej Tunezji, „Prejudice” to dramat rodzinny krytycznie przyglądający się mechanizmom budowania zbiorowości, natomiast „The Garbage Helicopter” choć pochodzi z podobnych kręgów wrażliwości, co filmy Jima Jarmuscha czy Akiego Kaurismakiego, to doprawia je jeszcze mocniej odczuwalną ironiczną goryczą. Pomimo swojej niewątpliwej oryginalności każdy z nich można jednak interpretować jako autonomiczny i niezwykle wyraźny głos na temat niepokojących zmian, jakie zachodzą we współczesnym świecie.

W przeddzień rewolucji

Bouzid opowiedziała o nastoletniej Tunezyjce, doświadczającej trudów bolesnego wychodzenia z okresu niewinności. Akcja filmu rozgrywa się w 2010 roku, w przeddzień jaśminowej rewolucji. Młoda Farah zdążyła już doświadczyć na własnej skórze okrucieństw panującego reżimu. Jest świetną wokalistką rockowego zespołu, krytykującego w swoich piosenkach obecną władzę. Niewinna muzyczna przygoda utalentowanej piosenkarki zamienia się w pewnym momencie w polityczną deklarację, na którą nie może pozwolić reżim. Bouzid skorelowała ze sobą dojrzewanie bohaterki – jej konflikty z nadmiernie kontrolującą matką, miłosne rozczarowania – z budzeniem się politycznej świadomości całego społeczeństwa. Trzymając się z daleka od maniery kina społecznie zaangażowanego, reżyserka przeniosła na ekran podskórne niepokoje dręczące mieszkańców Tunezji w okresie przedrewolucyjnym. W ukazanej rzeczywistości da się odczuć pełzający strach, doskwierające ubożenie społeczeństwa, niewypłacalność firm, uciążliwość wszechobecnej korupcji i wszechwładzę partii.

„As I Open My Eyes” to nie tylko pocztówka z minionej epoki, lecz bardzo aktualny głos na temat współczesnych niepokojów, pułapek własnej kultury i zbyt powolnych zmian, które w niej zachodzą. Przypomina nieco turecko-francuskiego „Mustanga” Deniz Gamze Ergüven – również przygląda się zmaskulinizowanemu, arabskiemu światu z punktu widzenia kobiety. Bouzid, podobnie jak Ergüven, nie nakręciła jednak filmu czysto feministycznego, zainteresowanego jedynie wskazywaniem na niesprawiedliwości patriarchalnego porządku. Wręcz przeciwnie, pokazany męski świat okazuje się być coraz mniej efektywny, wyczerpany, ostatnimi siłami starający się podtrzymywać własną dominację. W „Mustangu” ostatecznym narzędziem słabej męskości było narzucenie siłą seksualnej dyscypliny podporządkowującej niepokorne siostry reżimowi obyczajowych norm, w „As I Open My Eyes” bronią bezradnego męskiego świata jest otwarta seksualna przemoc. Film Bouzid jest niepozorny – pod powierzchnią dość klasycznego kina inicjacyjnego, skrywa się rewolucyjna potencja, która może zwiastować narodziny nowego kulturowego porządku.

Mechanizm wykluczenia

Inaczej jest w przypadku filmu „Prejudice” Cuypersa. Ten wręcz buzuje od oskarżycielskich emocji. Burzy dobre samopoczucie, demoluje spokój i ujawnia najgłębiej skrywane lęki. Duchowym ojcem Cuypersa jest bez wątpienia Michael Haneke – moralizujący i szokujący, bezpardonowo niszczący iluzję społecznego szczęścia zbudowanego na relacjach dominacji i uległości. Akcja „Prejudice” rozgrywa się podczas rodzinnej imprezy. Atmosfera gęstnieje, gdy do wspólnego stołu zasiada jeden z braci, cierpiący na silne zaburzenia psychiczne. Twórca stopniowo buduje atmosferę niejasnego zagrożenia. Przyciemnia światło, koloruje kadry zimnymi barwami, banalne okoliczności przedstawia jako niepokojące. Codzienne czynności i międzyludzkie relacje zaczynają być podejrzane i złowróżbne. Obecność nieprzewidywalnego elementu zamienia dobrą atmosferę rodzinnego spotkania w seans podskórnego, niewytłumaczalnego lęku, któremu poddają się również widzowie. Precyzyjne zdjęcia, staranie skomponowane kadry nie oswajają ukazanej sytuacji – dodatkowo wydobywają jej grozę. Codzienna sytuacja zamienia się w stylizowany thriller.

Cedric łatwo wpada w złość, jest nieprzewidywalny, trudno mu zrozumieć społeczne konwenanse. Staje się elementem niszczącym ustalone porządki. Jest bezczelny, wulgarny i złośliwy. Z każdą minuta wznieca się jego gniew. Razem z resztą rodziny obserwujemy, jak niszczy imprezę, zamieniając ją w seans psychozy i wzajemnych pretensji. Jest dzikim wśród cywilizowanych, bombą kulturowego terrorysty niszczącego pozorny ład i spokój. Jego psychotyczna złość okazuje się jednak odkrywać rodzinne sekrety, obnażać zakłamanie i niszczyć iluzję dobrego samopoczucia. Cuypers rozsądnie nie staje po żadnej ze stron, nie przedstawia agresywnego, niezrównoważonego brata jako jednoznaczną ofiarę ukazanej sytuacji, nie oszczędza jednak reszty rodziny, szczególnie matki, która powodując się odruchem serca, nie waha się przed brutalnym ubezwłasnowolnianiem własnego syna.

„Prejudice” sprawdza się również jako krytyka wytwarzania społecznego ładu – ufundowanego zawsze na narzucanej siłą dominacji. Mechanizm wytwarzania tożsamości opiera się na wykluczeniu niechcianego elementu, który staje się społecznym fantazmatem – personifikacją lęków. Dopiero jego unicestwienie może przynieść upragniony porządek. Film Cuypersa jest daleki od narzucania na rzeczywistość konkretnej interpretacji – nie wskazuje, kto jest fantazmatycznym „innym”, w kim należy dojrzeć represjonowanego. Przedstawia jedynie mechanizm – tak dobrze obserwowalny również we współczesnej Europie, wstrząsanej wewnętrznymi niepokojami, generującymi nowym „obcych”, którzy zakłócają nasze dobre samopoczucie.

Świat bez znaczenia

Najbardziej zaskakującą produkcją był jednak szwedzki „The Garbage Helicopter” – nieśpieszny film drogi, korzystający z długich, statycznych czarno-białych ujęć. Starsza kobieta z trudem wychodzi z łóżka, by zadzwonić do wnuczki z prośbą o przywiezienie zegara, który aktualnie znajduje się w naprawie. Trójka wnucząt rusza więc na życzenie babci w długą drogę. Tak we wcale nie tak wielkim skrócie przedstawia się fabuła filmu Augustsena. Stylizowane kadry, sztucznie przeciągnięte ujęcia, wszechobecna stagnacja wprowadzają na ekran i salę kinową atmosferę nudy. Bohaterowie wymieniają się zdawkowymi uwagami lub bezmyślnie gapią przed siebie, czas mija, droga ucieka, choć nie mamy wrażenia byśmy zbliżali się do jakiegokolwiek celu.

Twórcy otoczyli swój film trudnymi do sforsowania zasiekami. Niełatwo jest się przez nie przebić, by z satysfakcją zakosztować w zaproponowanej stylistyce. To rodzaj kina, które zwodzi. Składa się z serii nieśpiesznych i nieśmiesznych scenek. Po pewnej chwili zaczynają irytować, bo proponowany humor rozczarowuje, a bohaterowie nie zdradzają się z psychologiczną głębią. Dopiero, gdy dochodzimy do skraju znużenia, zaczynamy dostrzegać ironię i niezwykłą gorycz tej opowieści. Ukazana rzeczywistość utkana jest z wątpliwych atrakcji turystycznych w postaci wielkiego przydrożnego noża do sera, pierwszego w roku wypędzania krów czy nielegalnych wyścigów samochodowych. Świat trójki bohaterów przepełnia zblazowanie, nieatrakcyjna kultura popularna i wszechobecny stupory. Nic nie jest w stanie wyrwać ich ze stanu idealnej apatii – nic nie ma wartości, ani znaczenia. W pewnym momencie bohaterka trafia na wystawę przedstawiającą ofiary Holocaustu – przechodzi się po niej z nie większą, ani nie mniejszą uwagą, jak po pustym parkingu przed galerią. Przedstawionej rzeczywistości brakuje barw, wzruszeń, emocji i głębszych refleksji. Wszystko wydaje się bezwartościowe i jednowymiarowe. W tym aspekcie „The Garbage Helicopter” przypomina wyświetlaną właśnie w kinach „Anomalisę”. Również opowiada o płaskiej, bezwartościowej rzeczywistości – z tą różnicą, że ich bohaterowie nie posiadają już nawet potrzeby wyrwania się z zaklętego kręgu banału codzienności.

***

Każdy z pokazywanych podczas IFFR Live filmów mniej lub bardziej otwarcie komentował ważny fragment współczesności. Na swój własny, oryginalny i wyrazisty sposób przebijał się przez tkankę rzeczywistości, by ją lepiej, dogłębniej, zrozumieć. Daleko im do doraźnej interwencji, efektownego krytykanctwa, wskazywania palcem winnych. To filmy wyważone, ale wyraziste, inteligentne i zaskakujące. Przemyślane i precyzyjne – inspirują do ponownego przemyślenia zasad rządzących rzeczywistością poprzez wyrwanie z oczywistości. Jeśli gdzieś chcielibyśmy szukać kina odświeżającego, niespoglądającego na filmowe mody, branżową koniunkturę i łatwy poklask, to, jak mogliśmy się przekonać, wypada wybrać się do Rotterdamu, albo przynajmniej do pobliskiego kina studyjnego.