Fuga, reż. Agnieszka Smoczyńska

Z mroku bardzo powoli wyłania się kobieca sylwetka. Rozchwiana, niepewna swoich ruchów, jakby niedookreślona. Niezdarnie wygrzebuje się na peron warszawskiego dworca. Kim jest? Ona sama tego nie wie. Ta pierwsza scena „Fugi” Agnieszki Smoczyńskiej ustawia atmosferę całości. Przez cały seans będziemy chcieli wraz z bohaterką wyjść z tej magmy ciemności, ale jasność – również ta umysłu – wcale nie okaże się wybawieniem.

Ciemno, prawie noc. Smoczyńska nieustannie operuje półmrokiem, który nie tylko nadaje tej opowieści gęstości i atmosfery niepokoju, ale również pozwala percypować świat z perspektywy bohaterki, która wie o nim dokładnie tyle, co my – czyli praktycznie nic. Alicja od dwóch lat pozostaje bez określonej tożsamości. Jej lekarz zdiagnozował u niej fugę dysocjacyjną, czyli zanik pamięci. Kobieta nie wie, kim jest, gdzie mieszka, nie rozpoznaje ani matki, ani męża. Imię Alicja nadała sobie sama – było dobre jak każde inne. Poznajemy ją w momencie, gdy występuje w telewizji w programie o zaginionych. Podczas emisji na żywo dzwoni do studia mężczyzna, który podaje się za jej ojca. Akcja zawiązuje się w momencie, gdy kobieta, którą rodzina nazywa Kingą, wraca do swojej miejscowości. Tam czeka na nią mąż i mały synek. Każdy ja pyta, co robiła przez ostatnie dwa lata. Ale ona nic nie pamięta.

„Fugę” najłatwiej byłoby nazwać dramatem psychologicznym, ale być może więcej w niej z kryminału. Bo przez cały czas towarzyszy oglądanym wydarzeniom tajemnica. I niepokój – podobny do tego, który odczuwa bohaterka, władowana do obcego domu, do obcej rodziny, do łóżka obcego faceta. Oni również nie potrafią sobie poradzić z nową osobowością Alicji, w której bardzo chcieliby dostrzec Kingę. Ale ze znanej im osoby pozostała już chyba tylko twarz i kilka znamion. Smoczyńska nie podąża łatwymi fabularnymi ścieżkami. Nie bawi się w retrospekcje, nie chce na siłę rozwikływać zagadki. Bo to właśnie ta nieokreśloność jest tu sednem, które daje do myślenia. Prowokuje pytania, których byśmy się po tej historii nie spodziewali.

Film Smoczyńskiej ma warstwy, a raczej kolejne płaszczyzny spirali, po których się podąża, mając nadzieję na zbliżenie do rozwiązania. Najpierw zastanawiamy się, kim jest kobieta? Potem, czy faktycznie choruje, czy tylko dobrze udaje. Może coś ukrywa, a może jest ofiarą ludzi, którzy podają się za jej bliskich. Reżyserka na niektóre pytania odpowiada, a na inne nie. Co wcale nie daje nam poznawczej satysfakcji. Wciąż pozostajemy ze świdrującym „dlaczego?”, ze sceny na scenę coraz bardziej niepokojącym. Odpowiedzi musimy jednak szukać gdzie indziej. Można nawet w nas samych. Bo historia o kobiecie „bez pamięci” jest tylko pretekstem, świetnym wytrychem do opowiedzenia o kryzysie współczesnej rodziny, o braku zaufania, o pozorach, które przysłoniły autentyczne relacje międzyludzkie, wielkich domach, które zastąpiły rodzinną czułość, przyjaźni, która zamieniła się w zdradę.

Smoczyńska świetnie rozgrywa emocjonalne niuanse, o których opowiada również za sprawą obrazu, muzyki i dźwięków, tworząc bardzo konsekwentną, gęstą, a przy tym zaskakująco klarowną audiowizualną całość. Jednak przez cały czas w samym środku pozostaje człowiek, w tym przypadku bohaterka genialnie grana przez Gabrielę Muskałę. Razem z nią wikłamy się w paradoksy uczuć, tożsamości, macierzyństwa, miłości i nienawiści. I z tych paradoksów już do końca się nie wygrzebiemy – nawet, gdy pewne tajemnice zostaną odkryte. Bo choć w filmie pełno jest zagadek, nie o ich rozwiązanie tu chodzi. Raczej o drogę, którą przechodzi bohaterka, niejako jeszcze raz odtwarzając swoje zapomniane życie, ponownie doświadczając traum i dziwnie znajomych emocji. Całość ma siłę terapii – dla bohaterki przynosi ona zrozumienie, a dla widzów odkrycie kryzysu międzyludzkich więzi, zastąpionych przez interesy, drogie restauracje, wielkie domy i drogie samochody. Nie ma w tym jednak żadnej umoralniającej dosłowności. Wszystko tu rozgrywane jest na półcieniach, w których nieustannie stoi nasza niedookreślona bohaterka.

„Fuga” to nie tylko genialna Muskała, świetne zdjęcia, które opowiadają więcej niż padające z ust bohaterów słowa, ale również trafne pomysły na inscenizację poszczególnych scen, które rozgrywają się gdzieś między realnością a wizją. To także wieloznaczna scenografia, oszczędne dialogi, montaż, dramaturgia, dźwięki i cienie. Rzadko można zobaczyć film tak bardzo przemyślany w najdrobniejszych szczegółach, w którym każdy element układanki do siebie pasuje, lecz celowo nie ujawnia całego fabularnego i psychologicznego obrazka. Doskonałość tej opowieści zaczyna się już na poziomie scenariusza – pełnego narracyjnych pętli, dziwnych powtórzeń, niespotykanych wyrw i jeszcze bardziej zaskakujących przebłysków wspomnień. Historia zabiera nas w podróż ku zrozumieniu zagadki ludzkiej duszy, lecz na jej końcu okazuje się, że wciąż stoimy w tym samym mroku, z którego próbowała wyjść bohaterka na początku filmu. Pewnych rzeczy nie da się pojąć.

Ocena: 8/10