Festiwal Polskich Filmów Fabularnych – Podsumowanie: Klęska urodzaju

O świetnej kondycji polskiego kina najlepiej świadczy fakt, że z roku na rok powtarzamy tę samą frazę: „To była najlepsza edycja Festiwalu w Gdyni od lat!”. To samo można powiedzieć o tegorocznej, która przyniosła nie tylko kilka naprawdę znakomitych filmów, ale być może przede wszystkim wyłoniła grono młodych twórców, którzy dają nadzieję na zrodzenie się w niedługim czasie na gruncie naszej kinematografii czegoś naprawdę wyjątkowego, może nawet na skalę światową.

Powracającym motywem w bardzo wielu konkursowych filmach była katastrofa – czy ta, która miała już miejsce i jest źródłem traumy, czy dopiero nadciągająca. W „Ptaki śpiewają w Kigali” hekatombą była niedająca się zapomnieć rzeź w Ruandzie, o czym przekonują się dwie kobiety, starające się wrócić do życia po symbolicznej śmierci. W „Zgodzie” miłosny trójkąt młodych ludzi zostaje naznaczony zmazą okropieństw dehumanizującej wojny. „Człowiek z magiczny pudełkiem” jest futurystyczną wizją rzeczywistości, w której katastrofa wydarzyła się niezauważenie. Natomiast „Pokot” i „Wieża. Jasny dzień” to rewers i awers tej samej historii, opowiadającej o świecie, który wymaga gruntownego przebudowania – by nastał nowy porządek musi najpierw mieć miejsce apokalipsa. Natomiast zagłady małych, prywatnych światów miały miejsce w rodzinnej „Cichej nocy” czy komediowym „Ataku paniki”, w którym tytułowa panika ma swoje źródło w strachu o utratę tego, na co bardzo długo się pracowało.

Rzadko się zdarza, by polskie filmy stworzone w jednym czasie aż tak dobrze się dopełniały i nawzajem komentowały. „Pokot” dialoguje z „Wieżą. Jasny dzień”, ta natomiast z również opowiadającą o rozpadzie więzi rodzinnych „Cichą nocą”, ale także futurystycznym „Człowiekiem z magicznym pudełkiem”. Ponadto „Ptaki śpiewają w Kigali” w podobny sposób problematyzują kwestię przemocy jak „Zgoda”. Wszystkie te filmy przesiąknięte są niepokojem o niejasną przyszłość, prześwietlają społeczeństwo, by wydobyć z niego codzienne lęki każdego z nas i wracają do przeszłości, by brać z niej potrzebną współcześnie lekcję.

Wskazanie filmu, któremu przyznałbym swojego prywatnego Złotego Lwa, jest w tym roku wyjątkowo trudne. Poziom wśród najważniejszych tytułów był bardzo wyrównany. Aż dziewięć obrazów wybijało się ponad przeciętność, tworząc grupę, która zasługiwała na najwyższe laury. Wśród nich zabrakło jednak dzieła, które wyrastałoby jeszcze ponad nie. W tym roku nie pojawił się film dorównujący poziomem artystycznej doskonałości „Ostatniej rodziny”. Ale to nie powód do zmartwień, bo ostatecznie lepiej mieć silną grupę wielu bardzo dobrych filmów, niż tylko jeden wybitny. Innym problemem, który utrudnia wybór tego jedynego jest ogromne zróżnicowanie formalne. Wśród najlepszych znalazł się ekokryminał, eksperymentalny horror, realistyczny dramat rodzinny i wojenny, film science-fiction, hollywoodzko poprowadzona biografia, komedia, animacja i tak odrębne kino jak dzieło Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze. Jak je wobec tego ze sobą porównywać? Czy skromny, minimalistyczny debiut czerpiący z arthousowego kina grozy jest lepszy od przemyślanego w najdrobniejszym szczególe przejmującego dramatu tytanów polskiego kina? Na te pytania zwyczajnie nie da się odpowiedzieć. Dlatego ostateczny wybór zwycięzcy nie ma większego znaczenia – podczas tegorocznej edycji wygrało całe polskie kino!

Poniżej porządkuję w postaci rankingu wszystkie obejrzane przeze mnie filmy Konkursu Głównego. Na liście brakuje tylko „Pomiędzy słowami” Urszuli Antoniak, którego niestety nie zdołałem zobaczyć.

Złote Lwy: Wieża. Jasny dzień, reż. Jagoda Szelc

Jeden z najoryginalniejszych i najlepszych debiutów ostatnich lat w polskim kinie! Jagoda Szelc udowodniła, że także w naszym kraju można robić filmy nieoczywiste, formalnie odważne i niejednoznaczne, a przy tym w pełni spełnione artystycznie. Czytaj więcej.

Srebrne Lwy:

Ex aequo: Cicha noc, reż. Piotr Domalewski

To niewiarygodne, że to właśnie debiutanci w ostatnich latach wyznaczają najwyższe standardy w polskiej kinematografii. To samo, co o Matuszyńskim, Smoczyńskiej czy Czekaju można powiedzieć o Domalewskim i jego „Cichej nocy”, która odznacza się ogromną dojrzałością i szokuje wręcz dyscypliną i precyzją scenariusza, ale również inscenizacją, sposobem prowadzenia aktorów czy formalnym minimalizmem. Czytaj więcej.

Ex aequo: Zgoda, reż. Maciej Sobieszczański

Takiego filmu o przemocy jeszcze w polskim kinie nie było. Piszę „o przemocy”, a nie „o wojnie”, bo agresja związana z działaniami wojennymi nie wyczerpuje podjętego przez Sobieszczańskiego tematu. Oglądając „Zgodę”, trudno nie przywołać w pamięci „Róży” Smarzowskiego. Sobieszczański również opowiada o wydarzeniach, które miały miejsce w momencie zakończenia wojny – w tym czasie, gdy wojska są już w odwrocie, ale nie uformował się jeszcze na dobre nowy porządek. Właśnie w tej wąskiej szczelinie znajdującej się pomiędzy Sobieszczański dojrzał jądro ciemności. Czytaj więcej.

Ex aequo: Ptaki śpiewają w Kigali, reż. Joanna Kos-Krauze, Krzysztof Krauze

Film małżeństwa Krauze ma ambicje oddania za pomocą kolorów, kadrowania, dźwięków i relacji międzyludzkich doświadczenia traumy. Dwie bohaterki – polska ornitolog i Rwandyjka – uciekają z kraju ogarniętego ludobójstwem do Polski. Ocalenie nie oznacza jednak szczęścia. Krauzowie skupiają się na biurokracji, zawiłościach prawa uchodźczego, problemach, które spotykają młodą Rwandyjkę z uzyskaniem azylu i prawa stałego pobytu. Jednak w równym stopniu, a może przede wszystkim, starają się oddać stany emocjonalne dwóch straumatyzowanych kobiet. Czytaj więcej.

Brązowe Lwy:

Ex aequo: Człowiek z magicznym pudełkiem, reż. Bodo Kox

Źródło, z którego Kox czerpał inspiracje, jest oczywiste praktycznie od pierwszego kadru. Czerpał garściami z estetyki i etyki polskiego kina science-fiction lat 80., szczególnie z filmów Szulkina, które udało mu się w znakomity sposób wykorzystać na własne potrzeby. Niewielki budżet „Człowieka z magicznym pudełkiem” nie był przeszkodą, a wręcz pomocą – dzięki temu wykreowany na ekranie świat niedalekiej przyszłości przypomina te tworzone przez autora „Ga Ga. Chwała bohaterom” w Polsce schyłkowego okresu PRL-u. Czytaj więcej.

Ex aequo: Atak paniki, reż. Paweł Maślona

Zaczyna się od samobójczego strzału w głowę. Krech chlusta, a mózg powoli ścieka po ścianie, co z upodobaniem śledzi kamera. Właśnie w ten obrazoburczy, wręcz oburzający sposób rozpoczyna się najśmieszniejsza i najlepsza polska komedia od lat! A dalej jest tylko mocniej, choć już znacznie, znacznie śmieszniej. Debiutant udowodnił, że da się opowiadać o naprawdę poważnych sprawach niepoważnym językiem, nie popadając przy tym w dodatku w śmieszność. Czytaj więcej.

Ex aequo: Najlepszy, reż. Łukasz Palkowski

Łukasz Palkowski znowu to zrobił! Wygląda na to, że wymyślił genialną recepturę, która stała się gwarantem sukcesu. W jej skład wchodzi autentyczna, choć nieprawdopodobna historia rodem z hollywoodzkich podręczników do scenopisarstwa, wartka akcja, potoczysta narracja, częste zwroty akcji i spora szczypta humoru. Czytaj więcej.

W dalszym kręgu:

8. Pokot, reż. Agnieszka Holland

„Pokot” stawia widzów przed niemałym problemem, wręcz wprowadza w zakłopotanie. Jak potraktować film, który otwarcie śmieje się nam w twarz, puszy swoim ekscentryzmem, wprowadza humor tam, gdzie raczej spodziewalibyśmy się mroku i goryczy? Trudno wchodzi się w ezoteryczną rzeczywistość Janiny Duszejko, kobiety w średnim wieku mieszkającej na odludnych terenach Kotliny Kłodzkiej. Jej sposób patrzenia na świat momentami śmieszy, ale w równym stopniu rozczula wielkimi pokładami empatii dla najsłabszych, sympatią dla zwykłej przyzwoitości oraz dziwaczną kombinacją naiwności i przenikliwości. Czytaj więcej.

9. Twój Vincent, reż. Dorota Kobieta, Hugh Welchman

Bez wątpienia „Twój Vincent” jest niebywałym osiągnięciem w zakresie animacji – jest niezwykle ambitnym przedsięwzięciem, które z pewnością zapisze się w historii kina. Potrafi zachwycić swoją warstwą wizualną, twórcy świetnie potrafili uchwycić styl van Gogha i ożywić go siłą kina. Ale można mieć również pewne zastrzeżenia właśnie do samego pierwotnego zamysłu. Czytaj więcej.

10. Amok, reż. Kasia Adamik

W ostatnich latach to właśnie kryminał jest tym gatunkiem, zaraz obok komedii romantycznej, po który polscy filmowcy sięgają najchętniej. Niemniej do tej pory historie o morderstwach i śledczych były zaledwie pretekstem do opowiadania o problemach III Rzeczpospolitej, patologiach polskiego społeczeństwa i świata polityki. Nie było w nich miejsca na bezinteresownego mordercę, czerpiącego czystą, odpolitycznioną przyjemność z dźgnięć, rozpruć i zmiażdżeń. Dopiero „Amok” Kasi Adamik to zmienił. I choćby z tego powodu warto go docenić. Czytaj więcej.

11. Sztuka kochania, reż. Maria Sadowska

Biografia Michaliny Wisłockiej jest tak bogata, że spokojnie mogłaby obdarować niejeden scenariusz. To bogactwo, paradoksalnie, stało się pułapką, w którą wpadł film Marii Sadowskiej. „Sztuka kochania”, choć ma wiele bardzo dobrych momentów, cierpi na nieumiarkowanie, jak wzorzyste stylizacje bohaterki. Z drugiej jednak strony, to właśnie osobowość Wisłockiej, jej energia, determinacja i wewnętrzne pęknięcie jest największą wartością tej opowieści. Czytaj więcej.

12. Czuwaj, reż. Robert Gliński

U Glińskiego wszystko po staremu. Historie znane z poprzednich filmów ubrał w nieco inną filmową formę. Tym razem skupił się na grupie harcerzy podczas obozu wakacyjnego i posiłkował się zasadami kryminału. Punkt wyjścia wydaje się więc interesujący. Jest grupa młodych ludzi siedzących w samotności gdzieś w środku lasu, a do tego pojawia się obowiązkowy dla gatunku trup. Kto więc zabił? Gliński zgodnie z zasadami konwencji zadaje to pytanie, ale w ogóle nie jest zainteresowany odpowiedzią, bo bardziej koncentruje się na tym, co dzieje się między bohaterami. Nie byłoby w tym niczego złego, gdyby nie fakt, że zarysowane relacje są do bólu oczywiste, a przez to dalekie od realizmu – zwyczajnie nieprawdopodobne i na siłę nadmiernie wyraziste. Czytaj więcej.

13. Wyklęty, reż. Konrad Łęcki

„Wyklęty” wpisuje się w coraz silniej zauważalny nurt w polskim kinie, opowiadający o żołnierzach podziemia niepodległościowego, walczącego po zakończeniu II wojny światowej z nową, komunistyczną władzą. Z polecenia „wierchuszki” mieli zostać wytropieni, zgładzeni i zapomniani – po prostu: wyklęci. Filmy te nie ukrywają swojej polityczności, jednoznacznie opowiadając się po stronach sporu na temat historycznych wydarzeń tamtego czasu – co odbija się na sposobie opowiadania i ideologicznym nieustatkowaniu. Czytaj więcej.

14. Catalina, reż. Denijal Hasanović

Debiutantom można wybaczyć wiele, oprócz jednego – nijakości. Jeżeli chcesz zostać reżyserem, zabierasz się za tworzenie filmu, piszesz albo adaptujesz czyjś scenariusz, to musisz mieć coś do powiedzenia. Hasanović jest najlepszym przykładem na to, że nie jest to regułą. Jego film wydaje się być całkowicie nietrafiony – szczególnie na poziomie fabularnym. Czytaj więcej.

15. Volta, reż. Juliusz Machulski

Bohater najnowszego filmu Juliusza Machulskiego „Volta” – egocentryczny buc zajmujący się doradztwem personalnym – uważa 95% „swołeczeństwa” za idiotów. Najwyraźniej reżyser z nim sympatyzuje i podziela jego zdanie, bo swoją, pożal się Boże, komedyjką wywinął niezłą woltę tym wszystkim, którzy wybrali się na jego film do kin, wciąż wierząc w jego ponadprzeciętny talent. Czytaj więcej.

16. Reakcja łańcuchowa, reż. Jakub Pączek

Film Pączka jest jak wehikuł czasu. Dzięki niemu można powspominać stare, choć niezbyt dobre czasy sprzed piętnastu laty, gdy polską kinematografię zalewała fala debiutów młodych twórców, którzy z uporem godnym lepszej sprawy opowiadali straszne banały o swoich rówieśnikach. „Reakcja łańcuchowa” świetnie wpisałaby się w ten nurt, może nawet nie wypadłaby tak blado na tle pozostałych filmów. Jednak na szczęście te złe czasy mamy już za sobą. Wspomnienie seansu tego filmu również dobrze byłoby pchnąć w niepamięć i mieć święty spokój – nie ma się też co pastwić nad młodym twórcą, nie każdy przecież jest Smoczyńską, Szelc czy Matuszyńskim. Czytaj więcej.