„Żniwa” Etienne’a Kallosa są filmem koprodukowanym przez trzy kraje: Polskę, Grecję i RPA. Okazało się, że to umiędzynarodowienie nie tylko przełożyło się na zróżnicowanie źródeł pozyskiwania środków finansowych, ale również na znaczenia. Być może to zbieg okoliczności, ale w „Żniwach” podejmowane są wątki charakterystyczne i ważne dla każdego z tych jakże odległych kulturowo krajów. Dzięki temu film Kallosa jest bogaty w różne konteksty, które w zaskakujący sposób wchodzą ze sobą w dialog.
Film opowiada o afrykanerskiej rodzinie, żyjącej na południowoafrykańskiej farmie. Liczni członkowie rodziny w znoju zapędzają bydło do zagród, uprawiają ziemię i opiekują się zwierzętami hodowlanymi. Na pierwszy rzut oka krajobraz wydaje się sielankowy, jednak gdy przyjrzy się rodzinie bliżej, to okaże się ona kłębowiskiem lęków. Jednym z nich jest strach o życie – bo plagą okazuje się mordowanie białych farmerów przez czarnoskórych. Innym – strach o spójność rodziny, do której dołącza nowy członek, adoptowany kilkunastoletni chłopak, znaleziony na ulicy. Trzecim lękiem, być może najistotniejszym i najmocniej wpływającym na codzienność rodziny jest bojaźń boża.
Kallos umieścił akcję w niezwykle konserwatywnym środowisku, gdzie Bóg, męstwo i rodzina są na pierwszym miejscu. Liczy się odwaga i siła – o którą nieustannie modli się matka. Południowoafrykański reżyser jest jednoznacznie krytyczny wobec tak wielkiego przywiązania do religii, która z jednej strony manifestuje się w konkretnych, społecznych rytuałach, a z drugiej staje się łatwym alibi dla ludzkich działań. Kallos świetnie łączy kwestie religijności – jej fasadowości i dyscyplinującego potencjału – z problemem rodziny. Tropi przede wszystkim relację, jaka zachodzi między synem Marii i Jana – Janno, a adoptowanym Pieterem. Obecność nowego dziecka w domu wydaje się dla rodziny destruktywna, chłopak nie potrafi się zasymilować, przystać na przyjęte obyczaje, odnaleźć się w zupełnie nowym kulturowo świecie, ale jego obecność jest usprawiedliwiana nie względami chrześcijańskiego miłosierdzia, lecz fundamentalistycznej powinności wobec Boga. Maria traktuje go jak dar od Pana, który musi przyjąć. Kallos w tej retoryce tropi fałsz, obłudę i usprawiedliwienie dla własnych czynów, niekoniecznie podyktowanych odruchem serca.
Kwestie religijności i rodzinności łączy bowiem z wciąż niezałatwionym w RPA problemem rasizmu i wzbierającej na sile przemocy. Kallos sugeruje bowiem, że chłopak zostaje przyjęty ze względu na swoją siłę i drzemiącą w nim agresję, która dla rodziny miałaby być obroną przed agresorami. Twórca tropi więc wielopoziomową hipokryzję – na poziomie religijnego fanatyzmu, rodzinnej wspólnoty i rasistowskich uprzedzeń. Łączy je w jeden, ciasno splecony fabularny węzeł, który potrafi ścisnąć widza za gardło.
Ale raczej ze względu na swój intelektualny potencjał, niż narracyjną sprawność. Fabuła bowiem jest prowadzona w sposób nieśpieszny, pozbawiona jest dramaturgicznego napięcia i dynamiki. Co ostatecznie każe widzowi skupić się raczej na pęczniejących społeczno-psychologicznych kontekstach, niż linii fabularnej. Z jednej strony daje do więcej przestrzeni na rozwijanie warstwy dyskursywnej prowadzonych rozważań, ale z drugiej eliminuje wartości czysto filmowe.
Religijna opresja wydaje się dobrze korespondować z głęboko zakorzenionymi problemami w polskiej kulturze, tropienie patologii w pozornie silnej strukturze rodziny jest kwestią szczególnie chętnie podejmowaną przez twórców greckiej nowej fali, kwestia rasizmu to natomiast ważny wymiar kina RPA – okazuje się więc, że być może przypadkowe partycypowanie Polaków, Greków i Południowoafrykańczyków znalazło swoje odzwierciedlenie w fabule. Jak się okazało, tak kulturowo różne światy łączy więcej, niż chłopaka żyjącego na ulicy z bogobojną afrykanerską rodziną.
Komentarze (0)