Tytułowa Euforia to imię – jednego z pudli, który bierze udział w wystawach psów rasowych. Nie on jednak jest tu najważniejszy, lecz jego właścicielka. Kobieta w średnim wieku, niezwykle ambitna, wręcz zaborcza, dla której jej wystrzyżone czworonożne pociechy są absolutnie całym światem.
Dokumentalistka obserwuje swoją bohaterkę podczas przygotowań do zawodów i podczas nich, zarówno w sytuacjach publicznych, jak i prywatnych. Jeździ z nią po małych hotelikach i niewiele większych konkursach. Obserwowana kobieta wszystkich traktuje jak przeciwników, jest urodzoną zwyciężczynią, człowiekiem z jasno sprecyzowanymi celami, prosto podążającym ku wygranej. Aż dziwne, że potrafiła się z kimś zaprzyjaźnić. W świetnie jej znany świat psów rasowych wprowadza młodszą koleżankę, z którą razem mogą obgadać czepialskiego sędziego czy wyśmiać wygląd psów innych zawodniczek.
Podczas seansu można odnieść wrażenie, że autorka swojej bohaterki nie lubi, nawet nieco nią gardzi, bo przedstawia ją z wyjątkowo antypatycznej strony. Niewykluczone, że taka jest o niej „prawda”, ale zadaniem filmowca jest, by uczynić jej portret nieco bardziej zniuansowany, wielowymiarowy. Jedynie w kilku scenach spod chłodu, zaborczości, niesympatyczności i nadmiernej ambicji kobiety wyziera jej smutek i samotność, na co remedium wydają się właśnie psy i kolejne zwycięstwa. Jedynie dzięki tym kilku ujęciom można lepiej tę kobietę zrozumieć – jej bezwzględne dążenie ku wyznaczonym celom, nadmiernie dyscyplinowanie swoich małych podopiecznych czy oschłość w stosunku do innych ludzi.
Nie ma wątpliwości, że „Euforia” nie przypadłaby do gustu Krzysztofowi Kieślowskiemu, który zrezygnował z dokumentalizmu między innymi przez względy etyczne. Wiedział, jak łatwo można przedstawić człowieka z jego najgorszej strony, manipulować wizerunkiem, zrobić mu kamerą krzywdę, nawet gdy trzyma się kurczowo rzeczywistości. Powtarzał, że za swojego bohatera trzeba brać odpowiedzialność. Nawet wtedy, gdy ten nie zdaje sobie sprawy z tego, że robi coś niestosownego. Wydaje się, że Pietsch nie odrobiła lekcji etyki, ale także zwykłej ludzkiej empatii. Z tego powodu podczas seansu daleko do euforii.
Komentarze (0)