Eter, reż. Krzysztof Zanussi

Zanussi ostatnio nie traci czasu subtelności. Twoją twórczość artystyczną zamienił w misję, którą stara się realizować coraz bardziej radykalnymi metodami. „Obcym ciałem” wypowiedział wojnę moralnemu upadkowi i wyrugowaniu religii z życia społecznego. Deklaratywnie stanął po stronie wiary, w której dostrzegł jedyne źródło dobra. Zło natomiast jest dla niego pokłosiem laicyzacji, a nawet otwartego przeciwstawienia się Kościołowi. To, co w jego poprzednim filmie mogło zostać wzięte jako nazbyt dosadne, na tle „Eteru” wybrzmiewa wyjątkowo subtelne. Najnowszy film Zanussiego, wbrew tytułowi, nie jest ani eterycznie lekki, ani szczególnie intelektualnie lotny.

Punkt wyjścia jest jednak interesujący. Rzecz dzieje się na początku XX wieku na Podolu. Naukowiec badający właściwości eteru chcąc uwieść kobietę, podaje jej śmiertelną dawkę substancji. Nie udaje mu się zbiec z miejsca zbrodni, więc trafia do aresztu, a stamtąd na szafot. Jednak w ostatniej chwili unika śmierci. Jego wyrok zostaje bowiem zrewidowany i zamieniony na dożywotnią katorgę w głębi Rosji. Stamtąd szybko ucieka i trafia do zaboru austriackiego, gdzie zatrudnia się jako lekarz przy stacjonującym wojsku. Jednak bardziej od leczenia pacjentów interesuje do kontynuowanie badań.

Fabularna intryga zupełnie jednak Zanussiego nie interesuje. Ma w nosie dramaturgię, zwroty akcji, przekonującą narrację. Snuje historię tajemniczego doktora tylko po to, by na jego przykładzie skonfrontować dobro ze złem. Nie używa do tego żadnych półcieni, trudno dostrzec w tym nawet moralizatorstwo, bo wyprał opowiadaną historię z jakichkolwiek etycznych dylematów, nie mówiąc o moralnych wątpliwościach. Główny bohater to uosobienie zła – być może na pierwszy rzut oka nieuchwytnego, „eterycznego”, ale przeszywającego go aż do szpiku kości. Przynajmniej w mniemaniu Zanussiego. Ten obdarza go bowiem cechami faustycznymi. Jego doktor jest naukowcem, który pragnie władzy. Chce posiadać moc, kontrolować ludźmi – wierzy, że to właśnie eter pozwoli mu osiągnąć cel. Grzeszy pychą, stawia siebie ponad Boga, w którego ostentacyjnie nie wierzy, tak jak we wszystko, co wykracza poza racjonalne poznanie. Tworząc tak antypatyczną i jednowymiarową postać, Zanussi strzelił sobie artystycznego samobója – zabił jakiekolwiek wątpliwości, niejasność, tajemniczość. W jego wizji świata wyłożonej w filmie nie ma miejsca na jakiekolwiek dylematy.

Wymowa „Eteru” oparta jest na zero-jedynkowych opozycjach: Bóg-nauka, sumienie-pycha, moralność-władza, wiara-racjonalność. Nie trudno zgadnąć, po której stronie sytuują się sympatie Zanussiego. Nie w tym jest jednak problem, lecz w prostactwie proponowanego wywodu. Reżyser operuje bowiem zamaszystym gestem i korzysta z wielkich kwantyfikatorów. Wrzuca do jednego worka całą naukę, w której nie widzi niczego ponad pyszne potykanie się z Bogiem. W jego wizji nie ma miejsca na naukę przynoszącą pozytywne rezultaty. Tu eksperymenty przynoszą jedynie ból, prowadzą do zniewolenia i destrukcji. Dlatego Zanussi umieścił czas akcji właśnie na początku XX wieku – gdy nauka przyrodnicza dopiero się rozwija, chodzi po manowcach, stawiając nieprawdziwe tezy. Autor z satysfakcją to wypunktowuje, jakby mówił: „widzicie, jak bardzo omylna jest nauka?” – w przeciwieństwie oczywiście do Boga, którego prawdy, według Zanussiego, są niepodważalne.

Ta łopatologiczność, twardogłowość, skłonność do uproszczeń zwyczajnie drażnią – bo nie przystoją takiemu artyście, a do tego urągają inteligencji widzów. Ale okazuje się, że to nie wszystko, na co stać Zanussiego. Ten bowiem dokręca śrubę dosłowności. Film dzieli się na dwie części: „historię jawną” i „historię skrytą”. Ta druga stanowi epilog, w pewien sposób tłumaczący akcję filmu, stawiając ja w nowym świetle. Nie zdradzając za wiele, warto jedynie powiedzieć, że dzięki temu zakończeniu „Eter” staje się wariacją na temat „Fausta” Goethego.

Ale nie tylko intelektualna miałkość „Eteru” jest jego największym problemem. Film grzeszy również nudą i wyjątkowo nieatrakcyjną warstwą wizualną. Obraz przypomina dzieła teatru telewizji. Scenografia wygląda jak wyciągnięta z marnego teatrzyku, a sposób opowiadania trąci myszką. Akcja się wlecz i nie zmierza ku niczemu konkretnemu. Pełno jest zbędnych scen, które nieustannie powtarzają te same tezy, aktorzy grają z emfazą, operator prześwietla kadry, a lektorzy źle dubbingują niepolskojęzycznych aktorów. Ewidencja przewin „Eteru” jest długa, ale równocześnie straszliwie nieciekawa – jak lista grzechów starego dewota. Jeżeli film faktycznie opowiada o świecie, rządzonym przez diabła, to rzeczywiście – nie chciałbym w nim mieszkać. Bo zwyczajnie umarłbym z nudów.

Ocena: 3/10