Czas małej apokalipsy

To ci, którzy przychodzą z wielkiego ucisku
i opłukali swe szaty,
i w krwi Baranka je wybielili

(AP 7, 14)

Ten tekst oparty jest o przyszłe wydarzenia – wydarzenia, które nadchodzą zarówno w wymiarze realnym, jak i wyobrażonym. Za te wyobrażone odpowiada kino, które upodobało sobie rzeczy ostateczne – szczególnie niedawno. I nie chodzi wcale o wielkie widowiska, opowiadające o zagładzie ludzkości czy potężnych kataklizmach. Ostatnie lata to czas małych apokalips – lokalnych przewrotów, drobnych zmian, niewielkich przesunięć i prywatnych końców świata. Tę tendencję można zauważyć również w polskim kinie, w którym pojawiły się dwa bliźniaczo do siebie podobne filmy, opowiadające o nadejściu nowego porządku – „Pokot” Agnieszki Holland i „Wieża. Jasny dzień” Jagody Szelc.

Potrzeba końca

Te tytuły mają rozproszonych braci, a raczej siostry, po całym kinematograficznym świecie. Podobieństwa do nich nie mogą się wyrzec choćby „Mad Max. Na drodze gniewu”, „Kształt wody”, „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”, a nawet „Czarna Pantera” i „Wonder Woman”. Ale najwięcej wspólnego z nimi ma film Belga Jaco Van Dormaela „Zupełnie nowy testament”. Ten ma również najbardziej adekwatny tytuł – jasno wskazujący na nadchodzące przesilenie. Wszystkie te filmy czy to czysto symbolicznie, czy też całkiem realnie dokonują zmiany. Albo opowiadają o przejęciu władzy przez tych, którzy do tej pory byli ciemiężeni i znajdowali się na społecznych marginesach, albo wrzuciły emancypacyjną bombę w sam środek kreowanych przez Hollywood audiowizualnych krajobrazów. Zasilana przez filmowe narracje globalna wyobraźnia, o której pisał Arjun Appadurai, doznała lekkiego przesunięcia, wywołującego lawinę zmian. Spowodowała ona dowartościowanie lekceważonych, bądź całkowicie nieobecnych dotychczas sposobów opowiadania i bohaterów.

„Pokot”, reż. Agnieszka Holland

Tryumf Furiosy w „Mad Maxie”, solidarność zgnębionych w „Kształcie wody”, zemsta Mildred Hayes w „Trzech billboardach…” czy zaprowadzenie nowego ładu przez żonę Boga w „Zupełnie nowym testamencie” pokazują kruchość hegemonii silnych, skojarzonych z tym, co męskie, dominujące, homogenizujące i wykluczające. Podobne ambicje mają również kobiece bohaterki „Pokotu” i „Wieży. Jasny dzień”. Obie – mieszkająca gdzieś w Kotlinie Kłodzkiej nauczycielka angielskiego Duszejko i odwiedzająca przy okazji komunii dziecka dawno niewidzianą rodzinę Kaja – w metaforyczny, bądź całkiem rzeczywisty sposób doprowadzają do końca pewnego świata. Elementami najściślej łączącymi te filmy są ich zakończenia. Szelc odwołuje się do tradycji kina postapokaliptycznego, z tą różnicą jednak, że apokalipsą kończy, a nie rozpoczyna swoje dzieło. Enigmatyczny obraz zahipnotyzowanych ludzi niemo podążających na dźwięk dzwonu ku ciemnemu lasowi staje się symbolem końca, którego całkiem dosłownie doświadczyli członkowie rodziny Kai, padając ofiarą otrucia. Natomiast koniec świata u Holland daleki jest od mroku i śmierci. Wręcz przeciwnie – jej apokalipsa jest przepełniona słońcem, pachnie kwitnącymi kwiatami i bzyczy niczym roznoszące pyłek pszczoły. Przy odrobinie złej woli można byłoby jej nawet nie zauważyć i udawać, że jest tylko leniwą, letnią niedzielą, spędzoną w gronie najbliższych.

Ku ciemnemu lasowi utopii

Te dwie małe apokalipsy są odpowiedzią na przemoc, agresję i marginalizację, których doświadczyły obie bohaterki – nie bez powodu kobiece. Duszejko jest symbolem tego wszystkiego, co nie mieści się w głowach zmaskulinizowanego świata pogardzających przyrodą i słabszymi – w tym kobietami – myśliwych. Kaja natomiast znajduje się na peryferiach rodziny, której nieobecność wspierała ład zbudowany na psychologicznej i najprawdopodobniej również fizycznej przemocy od lat nieżyjącego ojca. Jej nieszczęście stało się fundamentem stabilizacji rodzeństwa, który został zachwiany przez nagłe pojawienie się odrzuconej kobiety. Oba „końce” są więc znakami przesilenia i nastania nowego porządku, który oznacza odwrócenie sił i rekonfigurację zależności – ostatnie akty filmów przedstawiają rzeczywistości po dokonaniu się zemsty totalnej, wywracającej do góry nogami przede wszystkim świat małej społeczności, ale w symboliczny sposób również całej kultury.

Choć zakończenie „Wieży…” czerpie ze stylistyki horroru, a epilog „Pokotu” odwołuje się do estetyki baśniowej idylli, więc pozornie stoją po dwóch przeciwstawnych stronach kinematograficznej wrażliwości, to fabuły obu filmów dążą do tego samego: wypracowania przestrzeni do realizacji nowej utopii – podobnej do tej, o której w swojej ostatniej książce, „Nie to za mało”, pisała Naomi Klein. Dokonana przez kobiety zemsta nie ma bowiem jedynie wymiaru indywidualnego. Choć oba filmy zawężają światy przedstawione do jednego prowincjonalnego miasteczka i jednej rodziny, to siła oddziaływania gestów bohaterek jest znacznie rozleglejsza. Opowiedziane historie mają nie tylko potencjał emancypacyjny, ale w równej mierze wywrotowy. Dokonywany przez kobiety mord – na myśliwych i członkach rodziny – ma siłę odwracania porządków: wyeliminowania uciskających i docenienia pogardzanych.

„Kształt wody”, reż. Guillerme del Toro

Nie bez powodu w obu filmach fundamentalną rolę pełni przyroda, która obecnie znajduje się w samym centrum globalnych politycznych sporów. To właśnie stosunek do środowiska w dużej mierze okazuje się probierzem wrażliwości – jest niemą figurą bezbronnej, zdominowanej przez reprezentantów władzy ofiary. Przyroda jest kobietą, czarnoskórym, homoseksualistką, muzułmaninem, emigrantką. Jest wszystkim tym, wobec czego biali, heteronormatywni mężczyźni mogą budować swoją władzę. Wyrąb puszczy, zamknięte klatki, negowanie efektu cieplarnianego, wszechobecny smog są takimi samymi gwałtami jak przemoc wobec społecznie słabszych. Dlatego niezwykle znaczące jest, że Duszejko przypisuje zabójstwa sprawcom zwierzęcym, a Kaja sporządza truciznę z okolicznych ziół – te dwa gesty stają się wizualizacjami fantazji na temat realnej zemsty przyrody dokonywanej na jej katach. Również tworzony przez reżyserki szkic projektowanej utopii jest ufundowany na symbiozie tego, co ludzkie z naturalnym. Choć raczej należałoby powiedzieć, że proponowany przez nie pozytywny program zasadza się na przywróceniu pierwotnego ładu, w którym człowiek był tylko jednym z elementów świata przyrody – jej harmonijnie współegzystującą częścią, a nie władcą. Tryumf kobiet to wejście w ciemny las.

Emancypacja fantasmagoryczna

Ale zwycięstwo upokorzonych i słabszych jest naznaczone w obu filmach gorzkim posmakiem. Trudno nie odnieść wrażenia, że jest ono jedynie fantazją świadomych kobiet, że do realnej zmiany nie da się doprowadzić za pomocą zgniotka szkarłatnego czy nalewki z trujących roślin. I „Wieża…”, i „Pokot” były kręcone przez mądre, lecz pesymistycznie usposobione reżyserki, świadome rzeczywistości w jakiej funkcjonują. To świat rosnącej siły nacjonalistów, postępującej polaryzacji społecznej, pogłębiającej się przemocy wobec słabszych, wycinki drzew, wspierania lobby myśliwskiego czy wszechobecnego trującego smogu. Pojawienie się tego typu fantasmagorycznych protest-filmów wywołuje zarówno nadzieję, jak i niepokój – są one bowiem czytelnymi znakami narastania duszności, odczuwanej przez sporą część społeczeństwa, ale równocześnie dowodem na narodziny w ponadjednostkowej świadomości fantazmatów o zmianie, które zawsze poprzedzają realne przesilenie.

„Zupełnie nowy testament”, reż. Jaco Van Dormael

Równie znaczące jest sięgnięcie przez obie twórczynie po rozwiązania znane z kina gatunkowego. Zarówno horror, jak i kryminał mają za zadanie wskazywać na imaginatywny fundament obu opowieści, osłabiający ich krytyczny czy też performatywny – co na jedno wychodzi – potencjał. Szczególnie niepokojące jest wzięcie w wyraźną ramę gatunkową znaczących zakończeń, które w obu przypadkach posiadają formę fantazji o nieprawdopodobnej, choć faktycznie dobrej zmianie. To zresztą upodabnia je zarówno do „Zupełnie nowego testamentu”, „Kształtu wody” czy „Mad Maxa”. Van Dormael, Guillermo del Toro i George Miller również świadomie czerpią z odrealniających konwencji – religijnej komedii, baśni i blockbusterowego kina akcji – które zdają się brać w nawias przedstawioną rewolucję. Szczególnie dobitnie uwidacznia się to w historii romansu kobiety z wodnym potworem, którego wybijające się na pierwszy plan nieprawdopodobność i filmowa proweniencja wskazują na nieprawdopodobieństwo pozytywnego scenariusza zwycięstwa koalicji wykluczonych (kaleki, homoseksualisty, czarnoskórej i dobrego komunisty) nad brutalną władzą. Ale z drugiej strony fantastyczna konwencja wszystkich tych filmów znakomicie koresponduje z ideą utopii, którą finalnie przecież projektują, wskazując na kierunek upragnionych przez ogromne rzesze ludzi zmian. Utopia bowiem, jeśli sięgniemy do łacińskiego źródłosłowu, to nic innego jak outopos, czyli „miejsce, którego nie ma” i, należałoby dodać, być nie może, ponieważ jest ono jedynie celem, do którego wciąż należy dążyć.

Chrześcijaństwo i nowa religijność

Niejako na przekór temu, co mówią konserwatywni przeciwnicy „Pokotu”, zarówno film Holland, jak i „Wieża…” są niezwykle mocno zakorzenione w etyce i symbolice chrześcijańskiej – i to nie tylko dlatego, że reinterpretują biblijny motyw Apokalipsy. Ten przecież pojawia się w kinie, szczególnie tym popularnym, wyjątkowo często i zazwyczaj bez żadnych konotacji religijnych – jest jedynie dostarczycielem znaczeń związanych z ostatecznym kataklizmem przynoszącym zagładę całemu światu. Ale przecież w ewangelii św. Jana Apokalipsa nie jest końcem, lecz radykalną zmianą i początkiem czegoś absolutnie pozytywnego. Jest oczywiście procesem niezwykle dynamicznym, brutalnym i skrajnie przerażającym, ale kolejne pieczęcie muszą zostać złamane, by oczyścić ludzkość z niegodziwców, którzy nie mogą zakosztować szczęścia życia wiecznego. Dlatego apokalipsa musi nieść ze sobą śmierć, pożogę i zniszczenie – dokładnie tak samo jak obie bohaterki, które dla dopełnienia analogii powinny jeździć na kościotrupich koniach. Zapowiadane przez ewangelię wydarzenia nie są jednak zemstą, lecz wyrazem boskiej sprawiedliwości, który radykalnym gestem oddziela prawych od nikczemników. Źli muszą zostać pognębieni, by na ich sromocie dodatkowo odznaczała się chwała uświęconych. Dlatego być może nie powinno się nazywać zabójstw popełnionych przez Duszejko i Kaję zemstą za doznane krzywdy, lecz raczej należy je pojmować jako wyraz boskiej sprawiedliwości, podobnej do tej, której zadość ma się stać na sądzie ostatecznym.

Ale to nie jedyne podobieństwa „Pokotu” i „Wieży…” do chrześcijańskiej etyki. Nowy Testament w wielu miejscach mówi o tym, że w jezusowym sercu jest szczególne miejsce dla odtrąconych i pogardzanych – to właśnie za nich Chrystus najchętniej się wstawia i ich przedstawia jako wzór postępowania („Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego”). Również dla tych, którzy „przychodzą z wielkiego ucisku”, jest przygotowane specjalne miejsce w Nowym Jeruzalem.

„Wieża. Jasny dzień”, reż. Jagoda Szelc

Jak się więc okazuje, współcześnie najbardziej radykalne, rewolucyjne, subwersywne i niepokojące dla konserwatywnej władzy okazują się gesty inspirowane słowami Pisma, na które z lubością powołują się elity, budujące w ten sposób swoją hegemoniczną i wykluczającą siłę. W obu filmach Kościół – zarówno ten materialny, jak i duchowy – ma swoje ważne miejsce i zostaje poddany druzgocącej krytyce jako instytucja wspierająca status quo i jako taka będąca karykaturą tego, do czego powołuje je Pismo. Zarówno Holland, jak i Szelc – również ze względu na sposób projektowanej fantazji i gatunkowe tropy, po które sięgają – proponują nowe wymiary duchowości. Bliższe są one panteizmowi, szczególnie w jego wersji Spinozjańskiej, utożsamiającej naturę z bytem boskim. Nowymi Kościołami, zbudowanymi na zgliszczach tego spalonego przez Duszejko czy też nieodgadnione zwierzęce siły, są więc domowa wspólnota ufundowanym na solidarności (w „Pokocie”) oraz mroczny las, zamieszkały przez niedające się wyjaśnić, mroczne moce (w „Wieży…”).

Przeprowadzona krytyka katolicyzmu nie ma jednak w sobie niczego z antyreligijności czy nawet antyklerykalizmu. Wręcz przeciwnie – z tej perspektywy jawi się jako miłosierne napomnienie, podobne do tego, od którego rozpoczyna się janowa Apokalipsa. I – co więcej – jest ono utrzymane w podobnym duchu, co reformatorskie poczynania papieża Franciszka. Jego przybrane imię nie bez powodu wskazuje na szacunek do wszystkich tych, których człowiek mógłby nazwać „bratem mniejszym” – zwierząt, roślin, naturalnego środowiska, w ochronę których papież angażuje się szczególnie gorliwie. Więc zarówno „Pokot”, jak i „Wieżę. Jasny dzień” można byłoby, całkowicie niespodziewanie i na przekór krytykom, nazwać filmami głęboko chrześcijańskimi, a przynajmniej religijnymi – wstawiającymi się za słabszymi, obdarzającymi godnością odrzuconych i pokładającymi nadzieję w sprawiedliwości nowego porządku.

Chwila jest bliska

Choć „Pokot” i „Wieża…” są bardzo mocno zakorzenione w polskiej kulturze i w pierwszej kolejności poddają krytyce to, co boli na co dzień nasze społeczeństwo, to z powodzeniem można je zaliczyć do kinematograficznej międzynarodówki. Walczy ona o godność wykluczonych, przeciwstawia się pogardzie i dyskryminacji – jest napędzana akcjami #metoo, TimesUp czy działaniami proekologicznymi. Rekonfiguruje rasowe i płciowe zależności – również, a może przede wszystkim, w branży filmowej, bo właśnie zmiany następujące tam w największym stopniu wpływają na mentalne krajobrazy formatowane przez kino popularne. Ale przede wszystkim walczy o nastanie Armagedonu – bitwy, która przyniesie ostateczne zwycięstwo siłom dobra, odwracając porządki i dowartościowując tych, którzy, jak głosi Apokalipsa, „przychodzą z wielkiego ucisku”. Biblijny koniec – podobnie zresztą jak filozoficzna utopia – znajduje się w permanentnym „jutro”, stąd zresztą bierze się przewrotny pesymizm wpisany w owe „kino małych apokalips”. Ale niech ci, którzy dzierżą władzę i stają się obiektem krytyki, mają się na baczności, bo przecież „chwila jest bliska”.