Czarne bractwo. BlacKkKlansman, reż. Spike Lee

Ksenofobiczna polityka Donalda Trumpa, krwawe zamieszki o podłożu rasistowskim, odrodzenie się Ku-Klux-Klanu, wzrost siły skrajnej prawicy. Kwestie rasowe są w tym momencie jednymi z najbardziej newralgicznych w Stanach Zjednoczonych, a wzrastająca fala nienawiści może wrócić całe społeczeństwo do stanu sprzed działalności Martina Lutera Kinga czy Malcolma X. Spike Lee nie ma zamiaru siedzieć z założonymi rękami, ale obce jest mu również kino czysto interwencyjne. Dlatego stworzył niezwykle zabawną komedię z kluczem. Akcja niby rozgrywa się w latach 70., ale przecież od początku jest jasne, że tak naprawdę odnosi się do obecnej sytuacji.

Lee chciał zrobić jednocześnie film przystępny, lekki, żartobliwy, do skonsumowania przez szerokie rzesze widzów, a jednocześnie krytyczny i zaangażowany. Zadanie wydaje się karkołomne i ryzykowne, ale autorowi „Rób, co należy” udało się je zrealizować. Opowiada autentyczną historię pierwszego czarnoskórego policjanta w Colorado Springs, który postanowił infiltrować… Ku-Klux-Klan. Z oczywistych względów nie mógł przeniknąć do organizacji osobiście, dlatego działał za pomocą telefonu, całą resztę robił za niego biały partner. Lee upaja się pokazywania, jak z twardogłowych, agresywnych i zanadto pewnych siebie rasistów jego bohater robi prawdziwych idiotów. Nie trudno zgadnąć, że to swoiste qui pro quo jest najczęściej wykorzystywanym źródłem humoru.

Ale Lee nie tylko świetnie się i nas bawi, ale również w autorski sposób komentuje zarówno historię rasowych potyczek – zarówno na polu kultury, jak i ulicznych zamieszek. Zachowuje się przy tym niczym, jak byśmy powiedzieli żargonem współczesnej polityki, symetrysta – zarówno po stronie czarnej, jak i białej ekstremy piętnuje ich predylekcję do przemocy. Dołącza do tego jeszcze policję, która również została bezlitośnie skrytykowana za tajony rasizm i skłonność do nadużywania władzy. Cała ta niezwykle zabawna intryga ma bardzo mocne umocowanie w aktualnej sytuacji społecznej i toczących się obecnie politycznych sporach, czego Lee zupełnie nie ukrywa – dołącza nawet stosowne dowody w postaci zdjęć z marszów rasistów i ataków o podłożu ksenofobicznych. Jeżeli nawet nie mówi w tym temacie niczego nowego i zbyt łatwo przychodzi mu rzucanie politycznych frazesów, to nadal jego film potrafi zachwycać dezynwolturą i humorem, który dla „sprawy” może zrobić znacznie więcej niż nie jeden marsz czy wypowiedź polityka.

Ocena: 7/10